piątek, 29 marca 2019

Witamy!

Nie sądziłam, że kiedyś przyjdzie mi pisać psiego bloga, ale już się nauczyłam, że życie potrafi naprawdę zaskakiwać. Niektórzy z Was może mnie znają z bloga kociego, którego nie będę już kontynuowała z powodu odejścia głównego bohatera. Nie będę może w tej notce pisać jak zaczęła się moja psia przygoda. Na razie chciałabym się przedstawić tym, którzy mnie nie znają oraz mojego psiego kompana imieniem Rize. 


Od czego by tu...? Z wykształcenia jestem prawie psychologiem, prawie, bo aktualnie jestem na piątym roku. Od razu zaznaczę, że mimo wszystko nie "bawię" się w zwierzęcego psychologa, to zupełnie inna kategoria z którą nie wiążę w żaden sposób swojej przyszłości. Mieszkam w mieście, które niestety znajduje się na trasie do Zakopanego, zwie się ono Nowy Targ. Całkiem spokojna i fajna mieścina tylko te ciągłe korki na Zakopiance... Żyję sobie blisko lasu, w miejscu gdzie wychodząc z ogrodu mam pięć łani, które pasą się przy mojej śliwce, rzekłabym, że idealnie miejsce na posiadanie sporawego psa. Jednak wielu z Was doskonale wie, że to nie jest najważniejsze, rzekłabym, że w ogóle to nie jest istotne dla psa pracującego jakim jest owczarek belgijski. Miło jednak mieszka się na odludziu, nie licząc zimy kiedy nie wiem gdzie jest droga, a gdzie już są pola, a brak napędu na cztery powoduje, że zimą lubię być kierowcą wyścigowym. Moje główne zamiłowanie to psychologia, a dokładnie wszelkie patologie, głównie specjalizuję się w parafiliach seksualnych, a w wolnych chwilach zaczytuję się w zaburzenia osobowościowe. Poza tym powiedziałabym, że pół swojego życia poświęciłam felinologii, jazdy po wystawach, marzenia o zostaniu hodowcą, itp... Jednak im człowiek starszy tym bardziej weryfikuje swoje podejście do życia, do tego czego tak naprawdę chce i potrzebuje, dlatego teraz mam psa. Czy jestem miłośniczką psów? Raczej nie, nie określiłabym się mianem "psiarza". Aktualnie są tylko dwa psy, które lubię, rzecz jasna to jest mój i Damon, który udowodnił mi, że pies może być oazą spokoju, a jednocześnie zrobi wszystko co się od niego oczekuje. Kiedyś pewnie moja lista się powiększy, ale na razie dopiero wchodzę w ten jednak nieco inny od kociego światek. 


Teraz ta bardziej interesująca część, czyli przedstawiam Rize, a wedle swojej arystokratycznej krwi ELISA Deabei, jest psem rasy owczarek belgijski odmiany tervueren. Różni ją tylko fakt, że od większości swych kuzynów w Polsce jest z linii czysto użytkowej i chyba tylko to skłoniło mnie do założenia bloga. Nie będę teraz opisywać jaka ona jest, bo na to z pewnością przyjdzie czas w odrębnej notce, ale co nieco tu powiem o co mi dokładnie chodzi. Nie wiedzieć czemu, a przynajmniej ja jeszcze nie mam pojęcia jako laik w psim środowisku, ale wszystkie psy z linii użytkowych są mocno demonizowane, traktowane jako nadpsy, które nadają się tylko do mistrzostw świata, zupełnie nie nadają się do normalnego życia. Są tak najarane na gryzienie (belgi), że bez tego po prostu rozniosą dom, a brak codziennych treningów powoduje, że powinnam iść w pierwszy piątek do Kościoła i się z tego wyspowiadać... Od razu zaznaczę, że z pełną świadomością wybrałam psa z takiej, a nie innej linii, ale właśnie chciałabym tutaj opisywać jak wygląda życie z tym betonem, który chce zjeść każdego pozoranta. Może Was zaskoczę i okaże się, że z takiego użytka można zrobić wspaniałego towarzysza życia z którym uprawiam sport, a może jednak potwierdzę, że to nie jest pies dla osób, które nie myślą serio o czymś wielkim. Nie będę dawała rad szkoleniowych, bo szkoleniowcem nie jestem, sama z takich porad korzystam i codziennie odkrywam nowe rzeczy. Po prostu chciałabym przedstawić jak jest i jak ja prowadzę mojego szaleńca, czy to co z nią robię przyniesie w przyszłości jakieś zyski, czy jednak przegram z temperamentem? Zachęcam do śledzenia!