niedziela, 23 czerwca 2019

Jestem ofiarą przemocy

Czas leci nieubłaganie, zaraz Rize stuknie 5 miesięcy, niedługo będzie w końcu nowiutki komplet ząbków, a jeszcze trochę i ten młodzieńczy bunt, który nie ukrywam nieco mnie martwi. Na razie mój szczeniak jeszcze się nie buntuje (nie licząc aportu) i staje się coraz bardziej tym wymarzonym psem. Nie mogę na nią narzekać, dostała w pakiecie wszystko to czego mogłabym oczekiwać od psa. Jest mega socjalna, zawsze chętna do pracy, naprawdę fajnie się szarpie, bierze wszystko do mordy (łącznie z szkłem i metalem), niewielu rzeczy się bała, nie ma żadnej reakcji na strzał/burzę/fajerwerki, jest bardzo karna i zdecydowanie uwielbia robić coś dla mnie. Czego można chcieć więcej? Jednak wciąż jest szczeniakiem i to szczeniakiem użytkowego belga co wiąże się z pewnymi niedogodnościami... 


Nie mam pojęcia jak jest z gronkami czy tervikami eksterierowymi, które w Polsce przeważają, co nieco wiem jak jest z malinami i to z nimi mogę bardziej porównać moją księżniczkę. Dla mojej Rize ja jestem na pierwszym miejscu, jest na mnie wręcz histerycznie nastawiona. Nie ukrywam, że mogłam to wykorzystać na swoją korzyść, ale też płacę swoją cenę. Plusem jest to, że w tym momencie mój szczyl jest 100% odwoływalny, nie ma teraz  nic od czego by się nie odwołała, a przynajmniej jeszcze nic takiego nie znalazłam. Niezależnie od tego czy biegnie akurat za psem, inny człowiek ją głaszcze czy przelatuje koło niej piłka, wróci zawsze i nie muszę się powtarzać, czasami dodam jeszcze tylko drugi raz jej imię. Nie mogę powiedzieć, że uzyskałam to bez pracy, po prostu mój belglut wie, że jeżeli nie wróci jak ją proszę to ja mogę zniknąć z jej pola widzenia co jest dla niej najgorszą karą na świecie. Jeżeli ja uciekałam i ona mnie złapała to wyładowywała na mnie swoje emocje przez gryzienie, a teraz też wbieganie we mnie. Kiedy znowu ją wołałam i przybiegła to nagradzałam ja socjalnie co też wzmagało w niej silne emocje i było dokładnie to samo. Dlatego odkąd ją mam to wyglądam jak ofiara przemocy domowej, mam ręce i nogi całe od siniaków i zadrapań, wcześniej też miewałam ślady ząbków, teraz na szczęście jest tego mniej. I o ile z wiekiem udaje mi się lepiej panować nad jej emocjami, o tyle ma ona więcej siły, więc wciąż wracam ze spaceru mocno obolała. Już nie mówiąc o tym, że bardzo martwię się o moje zęby, bo dostałam kilka razy w szczękę tak, że zalazłam się krwią.

Teraz kiedy już zdecydowanie rzadziej uciekam mogłabym powiedzieć, że i jestem mniej narażona. Znowu jednak wymyśliłam sobie coś innego, otóż zaczęły się upały, a ja próbuję Rize zachęcić do pływania. Ona uwielbia wodę, zabawa w wodzie to po prostu istna rewelacja, ale pływanie? O nie, na pewno nie jest fajne! Pływa histerycznie i nie chce tego robić. Jak więc ją zachęcić? Muszę wejść do wody, wtedy próbuje pływać, ale jak ja za to obrywam to wiem tylko ja. Jak już wyjdę na ląd to jej emocje są tak wystrzelone za to, że nie mogła do mnie swobodnie podejść, że rzuca się wręcz na mnie. Nawet jak do mnie podpływała to i tak próbowała mnie chwycić zębami czy na mnie wskoczyć. Teraz już prawie zawsze udaje się wyładować te histerię na zabawce, ale i tak ciężko mi z tej wody nawet wyjść, bo jest taki dramat, że śmiałam sobie pójść, a ona pływać nie chce. Na szczęście trochę podrosła i korzysta z kapoka wujka Damona. Przełamało to nieco jej niechęć i podpływa do mnie i chwyta zabawkę, a nie próbuje znowu mnie utopić. Wciąż wygląda to kiepsko, ale myślę, że spokojnie i powoli się przełamiemy i ja też nie będę aż tak poturbowana. 


Mogę się pochwalić tym, że teraz jak wychodzę z Rize na spacer to już nie próbuje chwycić mnie za łydkę ząbkami, po prostu podskoczy z radości i tyle. Za to wciąż jeszcze pracuję nad tym, aby nie taranowała mnie z radości. Mój "aniołek" lubi w trakcie spaceru witać się ze mną co parę minut, w tym czasie rozpędza się z kilkunastu metrów i leci na mnie, czasami udaje się jej wyhamować, a czasami wskakuje na mnie. Łapię ją wtedy, bo zwyczajnie boję się o jej stawy, nie powinna w tym wieku jeszcze tak skakać. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że jest to efekt ipowsko-ringowskiej linii, taranowanie to po prostu cecha takich psów, jednak też muszę jej to rozdzielić. Tak jak teraz coraz rzadziej mnie gryzie, jedynie w naprawdę wysokich obrotach tak też to wbieganie na mnie jest do przepracowania. Jedynym plusem jest to, że tak robi tylko wobec mnie i innych psów, na innych ludziach tego nie próbuje. Ładnie to sobie też przekłada i np. swojego wujka Damona też coraz rzadziej uderza.


Mogłabym z tym nie pracować, ale chyba sobie nie wyobrażam życia z psem w okolicy 25kg, który nie hamuje się wobec mnie w ogóle. Nie jestem może jakaś szczególnie drobna, ale ona w tym wieku już potrafi mnie przewrócić. Jeżeli chcecie mieć psa delikatnego, który nie zrobi Wam kuku to użytkowy belg to zdecydowanie nie jest dobry wybór. Może nie każdy jest tak ekstremalny jak moja Rize, ale musicie o tym pamiętać decydując się na takiego psa. Mam, więc psa wpatrzonego we mnie jak w obrazek, który zawsze wróci, ale kosztem rozlanych żył i dużej ilości siniaków. Belgi to zdecydowanie psy, które jadą na wysokich obrotach, silnych emocjach i przez to też tracą rozum, zrobią wszystko w tym momencie. I dla wielu jest to bardzo pożyteczne w sporcie i można z tego korzystać w granicach rozsądku, jednak w życiu codziennym to się w ogóle nie sprawdza. Nie bez powodu tak wiele tych psów żyje w kojcach albo od treningu do treningu.  Rize jest naprawdę cudownym psem, jakby mogła to by się do mnie przykleiła i nigdy nie zostawiła mnie samej nawet na chwilę, ale te emocje potrafią z niej zrobić potworka. Od samego początku ją stopuję i to bardzo mocno. Czasami bywa to męczące, czasami sama się zastanawiam czy w ogóle da się to jakoś ogarnąć, ale na szczęście widać efekty tej pracy... Są też inne rzeczy nad którymi pracujemy, ale o tym może w innej notce. Dodam jeszcze dla osób, które wcześniej nie czytały, mam hemofilię, dlatego u mnie te obrażenia wyglądają dość ekstremalnie, u zdrowej osoby pewnie nie byłoby tak źle. Jednak i tak nie liczcie na szczeniaka, który będzie słodkim papisiem do przytulania :D

poniedziałek, 3 czerwca 2019

Grupowe spacery

Od samego początku nie ukrywam, że Rize chodzi na grupowe psie spacery, minimum raz w tygodniu to taki z większą ilością psów i przynajmniej trzy razy z wujkiem Damonem. Już po tygodniu przebywania u mnie pojechałam z nią do Krakowa, aby poznała inne psy. Zaczynam się jednak spotykać z pewną niechęcią ze strony innych osób, a nawet krytyką takiego zachowania. Pomyślałam, że po prostu napiszę notkę w której wyjaśnię jaki jest cel takich spacerów i dlaczego taki nacisk jednak na nie kładę. 


Z jakiegoś powodu chyba niektórzy myślą, że jak wzięłam psa z linii użytkowej to powinnam go prowadzić jedną i konkretną ścieżką. Co ciekawe daje to też prawo innym zwracać mi uwagę na to co robię i traktować mnie jako kompletnego laika, który nie wie co czyni. Zacznę od tego o czym już na blogu wspominałam, Rize od początku bała się innych psów. Nie wiedzieć czemu, ale była bardzo wycofana. Może niektórzy sądzą, że z wiekiem by jej przeszło, a może nawet uznaliby to za plus, bo na spacerach nie chciałaby witać się z każdym napotkanym psem. Ja jednak potraktowałam to jako problem, bo chociaż jako maluch nie zagrażała innym psom to już jako dorosła suka mogłaby jakiemuś podlatującemu psu przetrącić kręgosłup. Po co mi takie problemy? Nie widziałam też opcji, żeby miała ciągle chodzić w kagańcu, bo zawsze znajdzie się jakiś Azor, który koniecznie chce się poznać. 



Pierwszym celem było polepszenie w oczach Rize wizerunku innych psów, miała się cieszyć na ich widok, a nie uciekać za mnie bądź w przyszłości pokazywać zęby. Inne psy mają być ok tak jak całe otoczenie, dla mnie to po prostu część procesu socjalizacji. Gdyby mój belg tak samo obawiał się ludzi to również i ich zaczepiałabym na ulicy, żeby chcieli się pobawić czy wręcz nakarmić jakby sytuacja była tak kiepska. Był taki etap, a raczej wciąż jesteśmy w nim gdzie każdy napotkany piesek stawał się celem do zabawy i poznania się, teraz już intensywnie pracuję na tym, aby inne psy stały się po prostu elementem otoczenia, bo zabawa jest wtedy kiedy ja jej pozwolę i tyle. Jeszcze miesiąc temu jak wyciągnęłam zabawkę to Rize i tak na nią nie patrzyła, bo zobaczyła pieska i ona chce się przywitać (oczywiście nigdy nie dopuszczałam wtedy do tego witania się), dzisiaj wyciągnę smaki i spokojnie przejdzie obok psa, który wręcz jęczy, bo tak bardzo chciałby poznać moją damulkę. Dodam, że jedzenie nie jest na szczycie hierarchii mojego psa. Nie bójmy się tego, że jak nasz pies zacznie widywać się z innymi to z automatu potem będzie podbiegał do innych psów. Bójmy się jednak wtedy kiedy nasz pies ich nie lubi, a my nic z tym nie robimy... 


Druga sprawa, jak już Rize pokochała inne psy to chciałam, aby miała z nimi kontakt po to, aby w przyszłości widywanie się z nimi nie było dla niej aż tak emocjonujące. Jeżeli odcięłabym ją zupełnie od innych psów i np. za miesiąc poszła z innym na spacer to ona straciłaby rozum z ekscytacji i zupełnie by o mnie zapomniała. Chodzi też o to, aby te grupowe spacery były elementem jej życia i nie stały się czymś nadzwyczajnym. Wciąż jest tak, że Rize bardzo przeżywa takie spotkania, ale wystarczy jej 5-10 minut po spuszczeniu ze smyczy i kontakt ze mną wraca, a emocje opadają. 

Powiecie, że przecież mogę w ogóle z nią nie chodzić na takie spacery wtedy problem całkowicie odpadnie, ale co z treningami/seminariami/warsztatami? Tam nie jestem tylko ja, ale są i inne ludzie wraz z psami. Byłoby porażką gdyby Rize zamiast pracować ze mną patrzyła tylko czy jakiś pies przypadkiem nie podejdzie i się z nim nie pobawi. I tutaj też pojawia się trzeci element czyli skupianie się w rozproszeniach. Co z mi z ćwiczenia odwołania w warunkach, które dla psa nie są już trudne? Któregoś dnia przyszłoby mi się zmierzyć z tym, że podleci inny pies, a ja co zrobię? Mój się nie odwoła, tamten nie odejdzie i co? Rzucam się i próbuję przypiąć ją na smycz? Czy nigdy nie spuszczam jej ze smyczy? Grupowe spacery to świetny moment, aby to przywołanie ćwiczyć. Na początku ćwiczyłam jak tylko szła z innymi psami, później czy się odwoła w trakcie zabawy, a teraz ćwiczę czy się odwoła w trakcie pogoni za innym psem. Do tego nauka zostawania w grupie wśród swych kuzynów (np. do zdjęć), jakieś sztuczki czy wspólna zabawa, pokazanie też swojemu psu, że jest się fajniejszym nawet od innych psów. 

Czy teraz to brzmi sensowniej? Nie chodzę na takie spacery, aby mój pies bezsensownie się tłukł z innymi. Rzecz jasna element zabawy występuje, oczywiście, toż Rize to wciąż tylko 4 miesięczny szczyl! Poza tym jeżeli ktoś myśli, aby w przyszłości mieć więcej psów to fajnie jakby ten pierwszy nauczył się psiej kultury i szacunku, a także potrafił się dzielić zabawkami czy się też nimi bawić z innymi.