wtorek, 23 czerwca 2020

Work - linia użytkowa - tylko nazwa?

Chciałam w kolejnej notce właśnie wspomnieć o zmianach jakie zaszły w Rize odkąd zaczęła regularnie pracować przy owcach. Chyba dopiero teraz zrozumiałam czym tak naprawdę jest linia użytkowa, dlaczego też ludzie, którzy szukają aktywnych kompanów nie powinni mierzyć w te psy.... Nie ukrywam, że sama zdecydowałam się na użytka, bo chciałam po prostu bardziej popędowego psa, bałam się, że jak wezmę eksteriera to będę miała problemy z motywacją, chęcią zabawy, itp. Jednak linia użytkowa to nie jest tylko określenie dla chudych malin bez podszerstka, które są "zacięte". To oznacza, że ten pies został wyhodowany do pracy, żeby regularnie pracować, nie bawić się, pracować!


Dla mojej Rize każda aktywność, którą jej proponowałam była po prostu zabawą, przez co nigdy nie była zmęczona, wiecznie pobudzona. Śmiałyśmy się, że ma wzrok seryjnego mordercy, który czyha na swoją ofiarę zza rogu ciemnej ulicy. Nieważne czy ćwiczyłam posłuszeństwo, frisbee, sztuczki, prace węchową, zawsze była rozemocjonowana i pobudzona. W końcu została jako bardzo młody pies zaciągnięta do codziennej pracy przy wypasie owiec, karmieniu ich, a dodatkowo miała jeszcze treningi do pasienia sportowego. Zmierzyła się z atakującą matką, noworodkiem jagnięcym, agresywnym baranem, bardzo dużo dość ciężkich doświadczeń jak dla takiego młodzika jakim jest Rize. 

I powiem Wam uczciwie, że zmieniła się niesamowicie! Przestała mieć ten swój psychopatyczny wzrok, przestała marnować energię na głupoty, przestała bezsensownie się podniecać czymkolwiek. Nagle okazało się, że może być całkiem fajnym i normalnym psem! Odkryłam, że mój pies naprawdę potrafi myśleć, potrafi się położyć, okazało się, że po prostu codzienna praca i to pod presją mocno wyhamowały jej emocje. Oczywiście, na początku nie potrafiła się oszczędzać, więc była każdego dnia wykończona, ale z czasem nauczyła się relaksu przy owcach, nauczyła się, że nie warto wykonywać miliona bezsensownych ruchów. Nie wychodzi już na spacer jakby rok ją ktoś trzymał w zamknięciu, ba, spacery w ogóle przestały być dla niej jakimś ważniejszym elementem. Jeszcze parę miesięcy temu powiedziałabym, że użytek to pies, któremu trzeba zapewniać kilka godzin dziennie, aby był spełniony. Dzisiaj wiem, że wystarczy trochę solidnej i mocnej pracy, aby ten pies potrafił w życiu się zrelaksować i wystopować. Kiedyś myślałam, że codzienny spacer to konieczność, dzisiaj jak idę 3 razy w tygodniu na dłuższy spacer to wszystko. Nie rzucam mojemu psu codziennie piłki, nie szarpiemy się codziennie, jedzenie teraz dostaje całe wieczorem po skończonej pracy i w zasadzie to tyle... Tyle i aż tyle, bo często żartuję, że wystarczyło TYLKO kupić owce, żeby mieć normalnego belga. W końcu niewiele? Żaden problem! 

Dzisiaj gdzieś tam pojawiają się już myśli kolejnym psie, dlaczego tak szybko? Bo praca z własnymi owcami to codzienna praca, wystarczy, że Rize się tfu tfu rozchoruje i zostaję bez pomocnika. Bo też ona potrzebuje resetu i przerwy od takich zajęć, bo najnormalniej w świecie nie chcę, żeby też jej obrzydły owce na amen. I chociaż nie planowałam kolejnego psa tak szybko to powoli ta myśl zaczyna kiełkować i powoli zaczynam myśleć o tym realnie... Najnormalniej w świecie drugi pies staje się koniecznością, chociaż przyznam, że po odchowaniu tego szatana jakoś trudno mi się zebrać w sobie na kolejnego, ale znając siebie nie wybiorę nic prostego i przyjemnego w obsłudze. 

Drogi Czytelniku, jeżeli myślisz o użytkowym belgu i nie chcesz uprawiać żadnego sportu poważnie bądź nie potrzebujesz psa do pracy, zastanów się czy taki pies to coś dla Ciebie. Nie chodzi o to, żeby Ci udowodnić, że nie dasz rady, pytanie tylko czy oboje będziecie zadowoleni? Rodzą się oczywiście słabiej popędowe użytki, bo dzisiaj niestety zaczyna się takie hodować, dlaczego? Bo właśnie chce się zrobić z tych psów, psy dla każdego. Dla mnie to bez sensu, bo coraz mniej jest ras, które jeszcze do realnej roboty się nadają, wcale nie żartuję! Są jeszcze versy, czyli mieszanka linii użytkowej z eksterierową, są też eksteriery, które jak je poznałam bywają też całkiem fajne do aktywnego życia. Zastanów się dobrze czy nabuzowany pies, który naprawdę silnie potrzebuje solidnej roboty to coś dla Ciebie :)

czwartek, 28 maja 2020

Farm dog

Dawno nic nie pisałam, bo też ostatnio ani nie miałam specjalnie weny twórczej, z czasem ostatnio też mam krucho... W marcu jak większości z Was nieco się skomplikowało przez wirusa z Chin, moim największym problemem było wtedy to, że regularne treningi z owcami miały się skończyć. Od dawna planowałam zakup owiec dla mojego psa, ale jakoś ciągle zwlekałam, bo wydawało mi się, że to jeszcze nie ten czas, że wciąż brak nam obu doświadczenia. Jednak wizja miesiąca bądź dłużej braku dostępu do nich mocno mnie załamywała... 

Tak też końcem marca przywiozłam 6 sztuk od mojej trenerki z Chilabo, a potem dokupiłam jeszcze 3 typowo górskie z Podhala, a ostatecznie jeszcze jedno jagnie niespodziewanie mi się urodziło, więc w sumie mam 10 sztuk. Trzeba przyznać, że początki były trudne... owce, które wcale nie chciały współpracować, bały się mnie, nowego miejsca, a pies w ogóle był największym złem jakie było im w życiu zobaczyć. Pierwsze 2/3 tygodnie były przerażające, a jednocześnie byłam pełna podziwu, że mój pies naprawdę jest w stanie dogonić uciekające stado, zablokować i przyprowadzić. Tak naprawdę dopiero od końca marca zaczęła się nasza poważna przygoda pasterska....

Muszę Wam powiedzieć, że pasienie sportowe a pasienie farmerskie to zupełnie dwie różne rzeczy. Tak naprawdę uwielbiam pasienie farmerskie, a w tym momencie sportowe jest już dla mnie kwestią jedynie zawodów i egzaminów. Nie ma w nim tego co mam przy codziennej pracy z owcami. To jest dopiero prawdziwy test dla psa, ale i pasterza. Kiedy owca schowa się pod blachę, jedna ucieknie za dom, jakaś postanowi, że nie wejdzie do stajni. Pierwszy raz widziałam jak mój pies chodził PO owcach, jak łapami dusiła barana, który nie chciał się ruszyć. Pierwszy raz mogła na pełnym gazie pracować przy owcach, bo najnormalniej w świecie chciały uciec w stronę ulicy. Dopiero teraz widzę jak wartościowym jest psem pod kątem pasterstwa i jaki ogrom presji jest w stanie udźwignąć. Nie czarujmy się, tutaj każdy błąd kosztuje i jestem o wiele bardziej nerwowa i surowa jak przy pracy sportowej. Bywały naprawdę ostre chwile, kiedy chodziło już o życie owiec czy mojego psa, nie ma w takim miejscu czasu na pozytywnie wzmocnienia. Mimo iż przed zakupem swojego stadka pasłyśmy rok, i to naprawdę jeździłam na treningi tydzień w tydzień, czy wiało, kurzyło, lało, byłam każdego tygodnia przez okrągły rok. I tak naprawę praca farmerska mocno mnie zaskoczyła, była i dalej jest wielkim wyzwaniem. Sama nauczyłam się też naprawdę dobrze w porównaniu do tego co było czytać owce i je rozumieć. Lepiej sama potrafię im już komunikować co sobie życzę, gdzie chce je przeprowadzić. Jednocześnie jest to też dodatkowy obowiązek dla mnie i psa, bo to codzienny wypas z nimi, czasami raz, ale najczęściej dwa razy dziennie. Podczas którego Rize pilnuje granic, przesuwa owce od niechcianych miejsc, przeprowadza tam, gdzie mnie pasuje. Nie ma, że jest ulewa, zimno, nie chce mi się, trzeba po prostu się stadkiem zająć, bo musi jeść, a wierzcie mi, że owce wolą na trawę jak jeść siano. 

Kiedyś chciałam mieć psa o dobrych popędach, jednocześnie przyjemnego w życiu codziennym, chciałam psa, którego będzie satysfakcjonować jak potrenuję 3-4 razy w tygodniu coś co będzie na bazie zabawy, będziemy chodzić na wspólne spacery. Kiedy widziałam bordery (ISDS), które nie widzą świata poza owcami, bo to ich jedyny cel w życiu, byłam zniesmaczona. Nie chciałam robota, który żyje po to, żeby pracować, który tylko czeka na pracę i nic więcej go w życiu nie interesuje. Dzisiaj mając swoje owce nie wyobrażam sobie innego psa, bo moja Rize ma wpatrzenie w owce i taką motywację do roboty jak prawdziwy ISDS, wręcz niektóre mogą się przy niej powstydzić. Nie dałabym rady mieć własnych owiec z psem, który nie jest tak mocno zdeterminowany, który nie oddałby swojej duszy w zamian za pasterstwo. Dzisiaj nie wyobrażam sobie, żeby mając własne stado, typować na kolejnego psa takiego, który popracuje dla fanu, a resztę zwyczajnie nie da rady. Jednak o tym drugim psie myślę, bo ilość pracy jest dość duża jak dla jednego psa, przydałaby się jakaś pomoc za 3 lata przynajmniej. 

Teraz patrzę na pasterstwo już coraz poważniej, czuję coraz większą determinację, aby zrobić z tego coś większego, pracować w przyszłości na wielkich stadach, może uczestniczyć w borderowych trialach? Kto wie... czuję, że jednak odnalazłam swoje powołanie w psim świecie, a moja Rize zdecydowanie się ze mną zgadza. Obie lubimy ciężko pracować, więc mam nadzieję, że będzie nam to dane przez najbliższe lata. W kolejnej notce wspomnę o zmianach jakie zauważyłam u mojego psa w związku z systematyczną pracą....


poniedziałek, 16 marca 2020

Wspólny rok

Dzisiaj mija rok jak przywiozłam Rize do mojego domu, jak zaczęłam swoją przygodę z psem i z belgiem... Trudno mi uwierzyć, że zleciało tak szybko, bardzo wiele się przez ten czas zmieniło, a jeszcze więcej się nauczyłam. Chyba nigdy nie zapomnę jak byłam przerażona, czułam się zupełnie niegotowa na psa jeszcze (ta, w końcu 9 lat to mało...). Jednocześnie zakochałam się w moim belgu błyskawicznie, raptem parę dni i już czułam, że to jest to, i chyba tylko to uczucie pozwoliło mi przetrwać całą resztę...


Wiele razy pisałam o różnych trudach wychowania Rize, jak ciężko mi było okiełznać jej emocje, jak często mnie przerastały, jak jej gryzienie potrafiło mnie zdołować, jak brak wyciszania mnie przerażał... Nigdy nie zapomnę jak intensywny to był czas, jak często zmuszałam się do robienia rzeczy na które już zwyczajnie nie miałam ochoty. Wiedziałam jednak, że jeżeli przez to nie przejdę to nic z tego nie będzie... Szczególnie ten 6 miesiąc mocno odczułam, kiedy Rize zaczęła biegać za wszystkim, zaczęła przeganiać psy, a jej emocje były tak wielkie, że aż ja je czułam. Pamiętam jak wychodziłam z domu, minęła chwila, a mój belg od razu próbował ruszyć np. za kotem czy zającem. Pamiętam jak byłam zła, że musiałam wtedy ją odesłać do domu i odebrać jej spacer. Miałam plany, że tego i tego dnia pójdziemy gdzieś, coś poćwiczymy, może się uda tym razem coś zrelaksować, a tu jeszcze nic się nie zaczęło jak się skończyło. Dużo łez uroniłam, bo nawet nie mogłam mojego psa normalnie pogłaskać, była tak podjarana, że groziło mi to wybiciem zębów, w ogóle jakiekolwiek dotykanie jej, obsługiwanie było koszmarem... To ciągłe pilnowanie, aby nie wskoczyła w zbyt wysokie emocje, bo wtedy już trudno było się z nią skontaktować. Bardzo dużo dało mi wychowanie tego psa, jestem z natury obserwatorem z mózgiem analityka, więc bardzo szybko udawało mi się znaleźć jakieś rozwiązania, niektóre wymagały dużego nakładu pracy, ale w efekcie zawsze udawało mi się znaleźć jakieś rozwiązanie...

Najtrudniejsze jednak było dla mnie zaakceptowanie mojego własnego psa. Bardzo trudno było mi się pogodzić z tym, że jest psem, którego trzeba mocno monitorować, dosłownie o wszystkim za nią myśleć, a do tego bardzo musiałam pilnować siebie. Do dzisiaj bardzo potrafi mnie irytować kiedy przez pół spaceru przykleja mi się do nogi, bo nie chciałam ją dopingować w noszeniu patyka... Zaczyna CS'ować i uspokajać mnie chociaż tak naprawdę po prostu ją zignorowałam, bo nie chciało mi się co chwile jej zachęcać. Dla niej to jednak już powód do stresu... Dalej nie rozumiem, dlaczego potrafi zachowywać się jak pobita, bo nie dokończyła gryzaka (jakbym jej kiedykolwiek kazała go dojeść!). A już najbardziej boli mnie kiedy nerwowo dyszy na wieczornym siku, a robi to, bo wie, że to jej ostatnie wyjście. Nawet jeżeli dzień miała bardzo udany to i tak przeżywa ostatnie wyjście... Czuję wtedy, że zawiodłam jako właściciel... Dopiero z czasem musiało do mnie dojść, że ona po prostu przeżywa świat tak mocno, tak silnie chłonie wszystko, a jest do tego bardzo ekspresyjna, niesamowicie kontrolująca i bardzo niepewna siebie... Było mi trudno to zrozumieć, było mi bardzo trudno się z tym pogodzić. W końcu podeszłam do niej jak do niepełnosprawnego dziecka, no musisz zaakceptować je za to jakie jest, bo rzeczywistości nie zmienisz, kropka. Ja oczywiście nie twierdzę, że Rize jest chora, ale nigdy nie zmienię jej wrażliwości na świat, a w szczególności na mnie. Uczę ją, że to ja kontroluję środowisko, nie ona, pokazuje jej, że nie musi być tak bardzo przejmować się mną, że wolno jej podejmować inicjatywę, że nie warto się denerwować.

 Dopiero od jakichś trzech miesięcy akceptuję mojego psa takim jaki jest w pełni, przestałam się stresować, że to moja wina, że ja muszę coś zrobić i zmienić, bo inaczej nigdy nic z tego nie będzie. Oczywiście, wciąż są rzeczy, które chcę zmienić, ale to są te, które wiem, że mogę poprawić (jak chociażby odpoczywanie w domu). Wiem jednak też, że potrzebujemy na to czasu, najnormalniej w świecie mój pies musi dojrzeć. Uwielbiam jednak naszą wspólną pracę, jeżeli tylko mam całkiem normalny jak na nią poziom emocji to idzie nam naprawdę fajnie. Szczególnie pasienie tutaj muszę wyróżnić! Rize jest pod tym kątem na naprawdę wysokim poziomie, a jak na psa pasterskiego jest wciąż bardzo młoda. Nawet miałyśmy ostatnio przyjemność poćwiczyć na całym stadzie owiec, było to 60 sztuk! Z czego 20 to małe jagniaki, które zwykle mocno kuszą psy, bo bardzo szybko się poruszają i są maleńkie. Czasami jestem przerażona ilością emocji w trakcie, ale czasami zaskoczy mnie tym jak dojrzała jest. Potrafi pracować nieprzerwanie, tak długo jak tylko chcę to ona będzie kontynuować. Nigdy nie odejdzie, nie zrezygnuje, oczywiście, ja też widzę spadek skupienia, czy kiedy już jest za dużo. Zwykle staram się nie dopuszczać do tego momentu, ale jednak wiem, że ona nigdy mnie nie zostawi. Doceniam to, że sama już potrafi blokować owce przed ucieczką, sama widzi kiedy próbują się wyłamać i sama decyduje, żeby je zatrzymać. Bardzo doceniam to, że kiedy biegnie za owcami na pełnym gazie, aby je powstrzymać to robi to z głową, tak, żeby one faktycznie powróciły, a nie po prostu traktuje to jak pościg. Nawet jak wyślę ją po owce z 50 metrów to wiem, że nie wleci mi w środek stada. To dla kogoś kto nie pasie wydają się małe rzeczy, ale wierzcie mi, to naprawdę coś... O wielu innych rzeczach można przeczytać na blogu, bo ogólnie im dłużej siedzę w tym środowisku tym bardziej przychylnie patrzę na mojego psa. Jednak zdaję sobie sprawę też z tego, że duża część to po prostu moja osobista i ciężka harówka...




piątek, 6 marca 2020

Wybór padł na maliniaka

Natchniona ostatnimi dyskusjami na grupie belgowej pomyślałam, że może warto napisać tekst skierowany głównie do osób, które postanowiły kupić sobie belga odmiany malinois (bo jakżeby inaczej?). Większość osób, które się pyta, dlaczego zdecydowały się właśnie na malinę od razu odpowiada z agresją, że przecież każdy kiedyś zaczynał i o co nam chodzi? Nie wiem, dlaczego te psy stały się takie modne, tzn. trochę wiem i rozumiem, ale jeszcze bardziej to do mnie nie dociera. Chciałabym jednak, żeby ktoś kto myśli na poważnie o belgu z linii użytkowej zastanowił się, czy aby na pewno to jest to czego szuka... 



Jeżeli jesteś osobą, która: 

  • chce zapewnić psu spacery i wycieczki, bieganie przy rowerze, ciągnięcie sanek, wspinaczki po górach,
  • lubi proste w obsłudze psy,
  • szuka stróża domu bądź swojej rodziny,
  • chce mieć psa do tzw. tańca i do różańca ,
  • nie potrafi bądź nie lubi korzystać z metod awersyjnych z przewagą metod pozytywnych,
  • nie ma w planach sportu/pracy bądź umysłowego rozwoju psa,
  • nie chce dostosować częściowo życia do psa
To nie nadajesz się na właściciela maliniaka. Widzicie fajne filmiki na których te psy skaczą po 10 metrów, odbijają się od ścian czy drzew, chronią dzieciaki bądź ich właścicieli, z 50 metrowego boiska rzucają się w rozbiegu na rękaw pozoranta. Wiecie jednak, że to wszystko to efekt często kilkuletniej, codziennej pracy? Te psy w pakiecie mają wszystko to co czyni je największym koszmarem dla osoby, która szuka po prostu psa do codziennego życia. Pomyślicie sobie, że o czym ja tam gadam, przecież w Waszej rodzinie psy były od zawsze, wyszkoliliście owczarka niemieckiego, amstaffa i w ogóle, wiecie co robicie... otóż przy belgu okaże się, że jednak nie...


Belgi oczywiście są różne, dużo zależy od tego z jakiej linii weźmiecie psa, ufam, że jednak większość hodowców nie wrzuci Wam istnego demona i w razie czego jednak stanowczo odradzi. Nie chodzi o to, że ktoś próbuje wytykać słabość, udowadniać, że sobie nie poradzicie... chodzi o to, że Wasze oczekiwania są zupełnie inne jak oczekiwania Waszego potencjalnego psa. Maliniak to pies, który potrzebuje treningu umysłowego, mądrego zmęczenia fizycznego, rozsądnego rozplanowania zajęć, przewodnika, który jest pewny tego co robi, bo te psy bardzo wyczuwają każdą niepewność. Jak ja widzę, że paromiesięczne szczyle biegają przy rowerze, odbijają się od drzew czy przeskakują przeszkody to słabo mi się robi... Wiecie, że te psy przede wszystkim potrzebują odżywki dla mózgu? Wyzwań, codziennych wyzwań! 

Możecie trafić na takiego psa, który trafił się mi... autodestrukcja, histeria, agresja w panice, brak jakiegokolwiek wyłącznika, ogromne problemy z odpoczywaniem, ciągłe nabuzowanie, brak chłodnego i trzeźwego myślenia, jaranie się czymkolwiek, chłonięcie emocji przewodnika, przewrażliwienie. Tak, mój pies potrafi mnie ugryźć do krwi, tak, specjalnie potrafi to zrobić. Nie, nie jest to powód do dumy... Mój pies tak mocno wszystko chłonie, że w panice potrafi mnie dziabnąć. Okres jej wychowania intensywnego wspominam jako niekończący się koszmar... Mój pies, który chciał biegać za dosłownie wszystkim, podniecał ją widok nawet mrówek, w emocjach odpalało jej gryzienie, w lesie gubienie mózgu przez zapach zwierzyny, mogłabym wiele wymienić, ale po co? To jest często cena jaką się płaci za geniusz do pracy, ale za to zero do życia. Rize naprawdę nie rozumiała, dlaczego nie może ciągle coś robić, dlaczego są dni kiedy nie ma nie wiadomo ile zajęcia. I wierzcie mi bądź nie, ale głównie męczyłam ją psychicznie zapewniając jej zdrowe fizyczne zmęczenie. Gdybym skupiała się tylko na spacerach, bieganiu, itp. to miałabym większego potworka jak na początku. 

I na koniec... wiecie, to nie chodzi o to, że maliny to psy dla elit czy wybrańców. Po prostu jeżeli nie masz w planach według mnie uprawiać jakiegoś sportu na poważnie, nie potrzebujesz psa do konkretnej pracy albo po prostu nie kochasz belgów za bycie belgami (najpierw je poznaj) to nie potrzebujesz tego psa, po prostu! Ja uważam, że te psy są typowo przeznaczone dla ludzi, którzy swoje życie poświęcili właśnie tym zwierzętom, którzy każdego dnia głównie wokół tych psów skupiają swoje myśli i naprawdę potrafią dać tym psom to czego potrzebują. Wierzcie mi, te psy muszą coś robić, jeżeli nie będą to życie z nimi będzie jeszcze trudniejsze, a na początku naprawdę nie jest lekko...

wtorek, 3 marca 2020

Troszkę zdjęć...

Ogólnie co mogę powiedzieć? Im dłużej mam moją Rize tym bardziej myślę, że jest bardzo nietypowa nawet jak na belga... Jej poziom pobudzenia, emocjonalności i rozhisteryzowania naprawdę potrafi zadziwić. Zastanawiam się, dlaczego akurat trafiło na mnie tak wielkie wyzwanie jakim jest mój pies. Zawsze w życiu ustawiam sobie wysoko cele i często faktycznie są one trudne do osiągnięcia, ale tutaj to już naprawdę jestem w szoku :D Nie jestem w stanie nikomu opisać, trzeba by widzieć mojego psa... Może trafiła na mnie, bo mało kto by z nią wytrzymał? Psy hodowane do tzw. wysokiego sportu, tak wysoko popędowe, że aż odcina mózg to jednak specyficzna grupa. Niewiele osób ma możliwość takie psy widzieć, a co dopiero z nimi pracować. Ja chociaż uwielbiam moją Rize wiem, że na dzień dzisiejszy nie potrzebuję takiego psa, nie mówię, że nigdy, ale raczej nie pójdę w sporty obronne na poziomie mistrzostw świata. Jednak według mnie moją Rize dyskwalifikuje brak pewności siebie i zbyt wysoka emocjonalność do tego typu sportów. Ma popędy, instynkt mówi jej "gryź, gryź, dawaj z siebie wszystko!", ale widać w jej chwycie nerwy, nie potrafi się uspokoić z zabawką w mordzie w trakcie rozgryzania, wręcz jęczy, bo aż tak jest przeładowana. Do tego jest psem BARDZO niepewnym siebie, który owszem, wejdzie z człowiekiem w "konflikt", ale bardzo wiele ją to kosztuje. Gdzieś tam coś poszło nie tak w tym wszystkim, mamy popędy, wysokie pobudzenie, ale bez reszty czyli tej chłodnej głowy i braku pewności nie ma sensu pakować się w coś co zbytnio obciąża psychikę mojego psa. Może nie jestem znawcą sportów obronnych/ringowych, ale na pewno znam swojego psa doskonale, czytam z niej jak z otwartej książki, świetnie widzę każdą zmianę emocji u niej. Mam ją od malucha, a z natury jestem obserwatorem to też bardzo jestem wyczulona na wszystko co się z nią dzieje...

Ludziom się wydaje, że biorąc psa z linii użtykowej pewne rzeczy ma się w pakiecie. Wiecie, mnie też się wydawało, że jak wezmę użytka to będę miała psa super szarpiącego się, stabilnego, z silnym temperamentem, psa, który będzie miał w pakiecie offa, zainteresowanego żarciem, będzie potrafił myśleć, bo w końcu to są cechy dobrego psa użytkowego, prawda?  Komu, kto potrzebuje psa do realnej pracy chce się pracować nad tymi wszystkimi cechami? U mojej Rize była jedna, jedyna rzeczy nad którą uczciwie mówię nie musiałam pracować, zainteresowanie człowiekiem! Wręcz chorobliwe nastawienie na człowieka, jedyne co ja zrobiłam to przekierowałam ją po prostu na siebie. Co za ironia losu, prawda? Jeżeli jesteś człowiekiem, który myśli o prawdziwym użytku to wiedz, że nawet wśród świetnych skojarzeń, rodowodów, linii możesz trafić na prawdziwą niespodziankę.





poniedziałek, 10 lutego 2020

Porcelanowa laleczka

Czy słyszeliście kiedyś, że maliny (użytkowe belgi) to twarde, pewne siebie psy? Tak, ja też tak słyszałam. To były główne cechy, które zdeterminowały mój wybór. Jestem osobą chwiejną emocjonalnie, niestabilną, ale jednocześnie nieagresywną! Wiedziałam, że mój pies przyszły musi być odporniejszy na moje humory, zdecydowany i nieprzejmujący się za specjalnie. Napatrzyłam się na mięciutkie borderki i byłam pewna, że muszę mieć psa, który pokaże mi środkowy palec jak będę beczeć, a nie będzie się płaszczył przede mną jakbym chciała go zabić. Z jakiegoś powodu los lubi płatać mi figle i tak trafił mi się tak bardzo niepewny siebie i tak mocno wrażliwy belg jakiego nie potraficie sobie nawet wyobrazić... 


Czasami mam wrażenie, że Rize jest tak krucha, że jakbym dmuchnęła mocniej to by się cała rozsypała. Im jest starsza tym bardziej miękka się robi, trzeba ją ciągle zapewniać, że dobrze robi, że jestem autentycznie zadowolona, inaczej... Ostatnio miałyśmy ciężki okres, Rize pogryzła mnie dotkliwie, odsłaniając nawet tkankę mięsną na moim palcu, wszystko z powodu paniki. Gryzła mocno, nie chciała przestać, wytrąciłam ją z transu niuchania i tak się to skończyło. Wszystko mi się załamało po tym incydencie, nie było to pierwsze pogryzienie, ale pierwszy raz nie chciała odpuścić. Myślałam o tym, aby autentycznie znaleźć jej dom, który lepiej sobie poradzi, który pokaże jej, że WSZYSTKO nie jest takie przytłaczające. Sęk w tym, że każda osoba, która poznała jej przypadek uważała, że nie ma już pomysłu, momentami moje opowieści przerażały, nawet osoby, które belgi mają od lat... Byłam szczerze załamana, nie potrafiłam sobie wyobrazić jej przyszłego właściciela ponieważ każdy, w którymś momencie traci cierpliwość. Nikt nie jest oazą spokoju 24/7, a takiego właściciela oczekiwał mój pies. Panienka CSuje już po wyjściu z klatki, bo to już dla niej stres... Ziewa, kicha, podnosi łapę, czasami jęczy. Stresuje ją kontakt z drugim człowiekiem, kładzie się od razu odsłaniając brzuch, liże, potrafi przykleić ogon do brzucha. Do człowieka jest tak miękka, że nawet jak ktoś na nią patrzy to ona już odwraca głowę albo chowa się za mnie. Musiałam ją nauczyć, że może być obok drugi człowiek i ona nie musi wchodzić w interakcję z nim. Stresuje ją nawet puszczenie samopas w pokoju, gryzie się po łapach jak nie ma nic do roboty. Na spacerach jak ja nie cieszę się wraz z nią, nie zwracam na nią uwagi to ucieka w patologicznie niuchanie. Teraz nawet po treningu potrafi mocno się przejmować i wyłączać, bo było za dużo korekt. Nawet jeżeli zakończyłyśmy sukcesem to i tak bardzo się przejmuje... Ostatnio też zaczęła się coraz gorzej szarpać, a raczej w ogóle przestała, bo już za duży stres, bo kontakt za bliski ze mną. Trzyma zabawkę, nie puści, ale ciągle poprawia chwyt i nie chce ciągnąć.

Wiecie co jest najlepsze? Że ja nie jestem wybuchowa, nie jestem agresywna, nawet jak się w środku gotuję to najwyżej każę jej spadać, ale nic więcej. Jestem bardzo cierpliwą osobą, naprawdę trudno wyprowadzić mnie z równowagi. Nie biję jej, nie walę w nią prądem, nie używam kolczatki. Pewnie, że też używam awersję, bo myślicie, że jak oduczyć psa pogoni za zwierzętami? Wtedy był krzyk, zapięcie na smycz i do domu/auta. Ale pies nie jest tłamszony, naprawdę sporo ją chwalę, staram się z nią cieszyć jak mogę, ale jest to naprawdę trudne... Co ciekawe kiedy jest w wysokich emocjach nie da się być dla niej miłym, bo nie reaguje, wtedy muszę warknąć, a potem znowu zachowuje się jakby świat miał się skończyć. Problemem jest, że ona wszystko traktuje śmiertelnie poważnie, tak jakby od tego zależało jej życie. Drugą stroną medalu znowu jest to, że wobec psów znowu jest bardzo pewna siebie. Ma obronę zasobów wyplewioną przeze mnie, ale i tak cichaczem nawet swojego wujka Damona próbuje ciałem przesunąć od wody. Ogólnie jest miła, bo została nauczona, że nie może być wredną suką, ale do psów  by była, gdyby tylko jej na to pozwolić... 

Trzeba powiedzieć, że chociaż w pracy mimo swej kruchości nie odpuszcza, pracuje tak długo jak chcę, intensywnie i stara się jak może. Najwyżej po widzę czy ona jest zadowolona, czy nie... Kiedyś praca była dla niej bardziej formą zabawy, a teraz zachowuje się jakby to było jej być albo nie być. Mam kilka pomysłów jak sobie z tym poradzimy, ale na razie dziękuję wszystkim osobom, które mnie wysłuchały, chciały pomóc, podsunęły jakieś pomysły. Pochwalę się za jakiś czas czy cokolwiek się zmieniło :)

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Pierwsze urodziny!

Obiecałam sobie, że na pierwsze urodziny Rize dość dokładnie opiszę naszą wspólną drogę. Muszę przyznać, że rok 2019 był bardzo intensywny, pełen bardzo skrajnych uczuć, błota i siniaków. Pies pojawił się w moim życiu, bo pragnęłam czegoś więcej, chciałam mieć kompana, z którym będę mogła spędzać aktywnie czas, którego stosunek do mnie będzie jednak inny jak w przypadku kotów. Jestem osobą, która albo robi coś na 200% albo nie robi tego w ogóle, tak samo podeszłam do wychowania psa. Miałam dość jasny obraz i dalej mam jakiego psa chciałam mieć i co jest mi konieczne potrzebne do wspólnego życia.


Rize pojawiła się w dość nieodpowiednim momencie mojego życia, z drugiej strony myślę, że pojawiła się w punkt. Nie chcę wchodzić w aż tak prywatne szczegóły mojego życia, ale dwa tygodnie po tym jak przywiozłam szczeniaka do domu zmarła moja mama. Chorowała od kilku lat na nowotwór z licznymi przerzutami, gdzieś tam z tyłu głowy wiedziałam, że to może wydarzyć się szybko, ale jak pewnie wiecie, też żyłam nadzieją... Podejrzewam, że gdyby nie fakt, iż odszedł Haru to nie zdecydowałabym się na psa w takim czasie. 9 tygodniowy szczeniak, żałoba, organizacja pogrzebu, która spoczęła na moich barkach.... Nie powiem, to był wyczyn. Wiedziałam, że jeżeli sobie teraz odpuszczę szczeniaka to już nigdy nie będę miała takich podstaw jak sobie wyobrażałam. Dlatego codziennie mimo wszystko cieszyłam się do mojego papika, bawiłam się z nim, a ponieważ na Rize w tym wieku działała tylko nagroda socjalna to nie miałam nawet czasu na opłakiwanie.

Powiem Wam, że nie spodziewałam się takich trudności na jakie napotkałam. Wiedziałam, że użytkowe belgi są wymagające, wiedziałam, że będę się bujać z instynktem łowieckim, z instynktem stróżującym, obroną mnie, gryzieniem, pogonią za różnymi obiektami/zwierzętami/ludźmi. Serio, nie tylko wiedziałam, że to będzie, byłam z grubsza przygotowana jak sobie z tym radzić. Po tylu latach wychowywania kotów, byłam przekonana, że nie będzie tak źle. W końcu miałam kota, który nie kradł jedzenia, mogłam mu szorować zęby, wysuszyć go, wykąpać, potrafił wytrzymać 30 minut na echo serca, mogłam go karmić ręcznie, poić strzykawką, zrobiłam sobie ideał. Nie wiedziałam jednak, że u mojego psa spotkam się z dwiema sprawami, które w kotach po prostu nie istnieją, czyli brak offa i hiperekscytacja. Wielokrotnie opisywałam na blogu jak wygląda brak wypoczynku u mojego psa, jak bardzo destrukcyjne zachowania potrafi przejawiać kiedy nie zmusi się jej do odpoczynku. W tym przypadku na pomoc przyszła mi neurologia, po prostu... Uznałam, że muszę zakodować mojemu psu w głowie spokój kiedy musi on być, tworząc nowe połączenia w jej papkowatym mózgu. I tak kodowałam jej jak ma wyglądać wychodzenie z klatki, wychodzenie z domu, witanie się z innymi psami, witanie się ze mną, oczekiwanie na pracę, klikanie i wiele innych. Musiałam ją nauczyć nawet tego jak ma wyglądać wchodzenie w interakcję ze mną, ale wciąż na pewnych płaszczyznach nam to nie wychodzi, bądź nie wygląda jeszcze jak powinno. Trudno się żyje z psem, którego nie można nawet pogłaskać, bardzo mi na tym zależało, dlatego dużo nad tym pracowałam. Dzisiaj wiem, że nie wezmę najbardziej popędowego szczeniaka z miotu, Rize nawet jak na belga przejawia bardzo przejaskrawione cechy.

Od początku jednak nie była środowiskowym typem szczeniaka, a później podrostka. Bardzo mocno wpatrzona w człowieka, gotowa zrobić dla niego wszystko. I właśnie to pomogło mi uczyć ją zachowania w świecie, to wręcz desperackie nastawienie na mnie. Dzięki niemu poradziłam sobie z porzucaniem jedzenia, śmieci, innych psów, niepodjęciem śladu zwierzyny, w końcu dla mnie nauczyła się pływać, aportować, a nawet w końcu dlatego w ogóle przestała gonić wszelakie zwierzęta. Była szczeniakiem, którego bardzo często emocje przerastały, nie potrafiła sobie poradzić jak za dużo się działo, musiałam bardzo dużo jej pomagać w radzeniu sobie z rozmaitymi sytuacjami. Ciągle wymagałam od niej myślenia nawet jeżeli sytuacja była bardzo podniecająca. Pamiętam, że na grupowych spacerach śmiali się ze mnie, że gadam jak katarynka. Ja jednak koniecznie chciałam zachować u niej przytomność umysłu, żeby nie odlatywała, bo wkoło są inne psy. Już nawet nie mówię o gryzieniu czy wpadaniu we mnie jak czołg, bo to raczej już typowa cecha rasy. Wiele razy płakałam, wątpiłam w swoje umiejętności, wiele razy krzyczałam nawet na ulicy do Moniki, że ją oddam, bo nie dam już rady. Ten pies to robota całodobowa, ciągle trzeba ją było mieć na oku, nawet w klatce. Na spacerach też trzeba patrzeć czy się czymś zaraz nie podnieci, bo np. jakieś 300m od nas na niebie przeleciał ptaszek. Do 7 miesiąca jej życia wracałam naprawdę wykończona ze spacerów, codziennie pchałam się do lasu, aby walczyć z jej instynktem łowieckim, na spacerach chciała gonić wszystko co się ruszało, a do tego koło 6 miesiąca uruchomiło się w niej przeganianie psów, które do nas leciały. Na około miesiąc wylądowała na lince, bo już nie byłam w stanie nadążyć za wszystkim co mogło się pojawić... Do tego wojna w domu, bo psa nie można dotykać, bo pies siedzi w kennelu, bo to, bo tamto... Były dni kiedy miałam ochotę to wszystko rzucić i dać sobie spokój. Chciałam po prostu mieć też psa do życia, nie tylko do sportu, ale geny mojego psa były innego zdania. Brakowało mi wieczorów z książką na łóżku u boku ukochanego zwierzaka. Do tego nadwrażliwość Rize na moje emocje nie ułatwiały, niekończone się streskupy, bo ja w nocy spać nie mogłam z nerwów. W pewnym momencie już samo jej wyjście z klatki mnie denerwowało, bo potrafiła kichać, ciężko dyszeć, jęczeć, bo tylko ją wypuściłam. Dlatego też nim wyjdzie z domu musi się położyć w 4 miejscach i się uspokoić. Chyba uratowało mnie to, że w końcu sobie odpuściłam to, że ona będzie kiedyś normalnym psem, ona nigdy nie będzie zwykła. Przestałam o niej myśleć jak o wysoko reaktywnym szczeniaczku, po prostu myślałam o niej jak o moim niezrównoważonym psie, tyle. Długo ją porównywałam nawet do innych belgów, szczególnie malin, nie rozumiałam, dlaczego inni mogą normalnie leżeć ze swoim szczeniakiem, przytulać go, nie mogłam pojąć, że śpią gdzieś pod stołem, na legowisku, dlaczego mój nie może? Co robię źle? Długo do mnie docierało, że ja nie jestem nic winna...

Muszę jednak powiedzieć, że 3/4 celów osiągnęłam. Mój pies jest 100% odwoływalny, od wszystkiego, chodzi luzem w zasadzie wszędzie, nawet przy ulicy (ma zrobioną niewidzialną granicę, ale nie chwaliłam się tym do tej pory), nie goni nic, nieważne czy to kot, czy sarna, nie ruszy mi za niczym, nawet jakby spróbowała to jedno słowo i przestaje (bez użycia OE kiedykolwiek). Jest bardzo posłuszna, reaguje na każde moje słowo, niezależnie od warunków. Nie zbiera jedzenia, nie obszczekuje ludzi, nie podchodzi do psów bez pozwolenia, nie wokalizuje bezsensownie. W zasadzie jakby ją teraz poznać to nikt by mi nie uwierzył w to ile razem przeszłyśmy. Jest psem, którego nie wstyd mi pokazać, myślę, że jest przykładem naprawdę ciężkiej pracy. Zdaję sobie sprawę, że przed nami jeszcze przynajmniej jeden rok harówki, aby doszlifować odpoczywanie i emocje. Do pewnych rzeczy jednak musi po prostu dojrzeć psychicznie, nie jestem w stanie tego przeskoczyć. W 2019 straciłam mamę, ukochanego kota, zawaliłam studia i firmę, ale chociaż psa sobie nie zmarnowałam. Może to kiepskie pocieszenie, bo całe zasoby, które miałam wykorzystałam właśnie na Rize, myślę, że jednak coś z tego wyszło. Dziękuję Monice, która mi pomagała, wysłuchiwała moich żali i wspierała kiedy już naprawdę nie potrafiłam sobie poradzić, a Rize życzę troszkę chłodu emocjonalnego, odrobiny spokoju, ale przede wszystkim tego banalnego zdrowia :)