piątek, 26 kwietnia 2019

Szczyl - to tylko sikanie?

Jestem typem osoby, która lubi być przygotowana do wszystkiego na 200%, wolę latami zbierać wiedzę i zrobić coś porządnie niż pod wpływem emocji podjąć jakąś decyzję. Typowy ze mnie kujon, któremu ciągle jest mało i mało, to samo ma się względem psów. Chociaż moje psie guru ciągle mnie uczy to w wolnych chwilach też staram się poszerzać swoje horyzonty. Internet jest cudownym narzędziem, w końcu cała masa psiarzy ma swoje blogi, fanpage, itp. Mając teraz szczyla pomyślałam, że to świetna okazja do tego, aby poczytać jak inni ludzie prowadzą swoje pociechy. Co robią? Dlaczego? Na co liczą? Co jest dla nich najważniejsze? I wiecie co? Nikt o tym nie pisze! Jedyne wpisy jakie znajduję o szczeniakach to w których narzeka się na sikanie, gryzienie mebli, sikanie, gryzienie rąk i sikanie. Czasami jeszcze socjal! Co jest? Czy ze takim maluchem nic więcej się nie robi? Czy nie jest tak, że większość ma jakąś wizję jaki ten pies powinien być? Czym skorupa nasiąknie za młodu... Za to znajduję sporo wpisów o tym co się już z rocznym/kilkuletnim psem nie udało i nad czym się teraz pracuje. Fajnie, że tyle osób przyznaje się do pewnych błędów, jednak zaczęłam się zastanawiać, dlaczego okres szczenięctwa tak się pomija? 


Jestem w głębokim szoku, że tak mało się o tym mówi, mówiąc szczerze to ja jestem tak pochłonięta wychowywaniem szczyla, że na spacerach nie mam czasu się podrapać w tyłek! Z utęsknieniem czekam na czasy, w których będę mogła spokojnie iść i nie patrzeć na dosłownie wszystko co się dzieje. Jeżeli jest to takie czasochłonne to czemu nikt się tym nie dzieli? Pomyślałam, że z grubsza opiszę co my robiłyśmy bądź aktualnie robimy, czemu nie? 

Rize od początku jest bardzo nastawiona na człowieka, to na mnie patrzy kiedy czuje się niepewnie, szuka wsparcia, mną się sugeruje, czeka na moją aprobatę i ogólnie jest taką córunią co to by najchętniej nie odchodziła. Od niedawna zaczyna zauważać swojego wujka Damona i interesować się tym co on robi, a także go naśladować. Miłość i takie nastawienie na człowieka powoduje, że mój belg musi uczyć się w tym momencie ignorowania innych ludzi, bo ona jakby mogła to witałaby się z każdym. Na smyczy jej już to w miarę wychodzi, natomiast puszczona luzem jest przeze mnie zajmowana kiedy inni ludzie są blisko. Nie mieszkam może w zatłoczonym mieście, ale uwierzcie, jest to męczące, tym bardziej jak nie chce się dopuścić do tego, żeby faktycznie do kogoś podeszła. Jest ładnie odwoływalna, ale ja jestem tylko człowiekiem i czasami mogę czegoś nie zauważyć. Umacniam w niej zainteresowanie mną i to, żeby mnie pilnowała za pomocą licznych ucieczek czy chowania się jak tylko mam okazję. Teraz bardzo trudno mi się już przed nią schować, ale jak się ma pomoc, która odwróci uwagę to udaje mi się gdzieś ukryć. Powiem Wam, że jest to naprawdę męczące, niedawno rozwaliłam pietę, a do tego mam zwyrodnienie w stawie kolanowym. Czasami NAPRAWDĘ nie chce mi się, ale wiem, że muszę. To przynosi efekty, bo Rize często sprawdza czy dalej jestem, nasłuchuje i mimo iż pojawiają się inne psy na spacerze to i tak sprawdza czy dalej idę. Chociaż jest bardzo nastawiona na człowieka to jest to coś czego z pewnością trzeba było ją nauczyć, a teraz dalej w tym umacniać. Noszenie rozmaitych zabawek, dobrego jedzonka (gotowane nerki, a nawet żwacze) tylko potęgują to, że warto do mnie wracać i to ja jestem najfajniejsza. Z pewnością wygrywam z otoczeniem kiedy idę sama z nią, a teraz przez liczne spacery z innymi psami pokazuję jej, że i z innymi psami wygrywam. 


Co do innych psów... Rize była bardzo lękliwie nastawiona do nich, co więc robię? Od początku chodzę na psie spacery, początkowo starałam się typować takich kompanów, którzy nie zrobią jej krzywdy przypadkiem, nie będą zbyt nachalni, miała się po prostu przekonać, że inne psy są w porządku. Bardzo trudno było znaleźć mi te stabilniejsze psy, ale w końcu się udało. Dzisiaj już mogę ją zapoznać z psami, które sprzedadzą jej upomnienie, a mimo to ona się nie zrazi. Zaczepiałam nawet inne osoby na spacerach byleby miała jak najwięcej pozytywnych skojarzeń. Te spacery były konieczne, żeby mój belg w przyszłości nie stał się agresorem, który na widok innego psa zacznie się jeżyć. Teraz ich głównym zadaniem jest dostarczenie jej psiego towarzystwa, trening w rozproszeniach i uczenie jej dalej, że musi się mnie pilnować. Często czytam na różnych stronach, że chodzenie na grupowe spacery powoduje, że pies zamiast skupiać się na człowieku wzmacnia się na innego psa. Wiadomo, kiedy nie ma ciekawych rozproszeń to przewodnik jest zawsze najważniejszy, jak to się ma kiedy są inne psy? To już jest bardzo indywidualna sprawa i z pewnością nie mi jest dane udzielać tu komuś rad. 


Poza tym ciągłe nauka ignorowania rowerzystów/biegaczy czy innych poruszających się człowieków, teraz też ignorowanie innych psów (nie z każdym musi się witać), uczenie niezbierania śmieci, a w szczególności kup. W końcu do tego dochodzą jakieś sztuczki (aktualnie zna raptem trzy), szlifowanie ich, jakieś niezbyt skomplikowane komendy i egzekwowanie ich w różnych warunkach. I oczywiście coś co uważam za podstawę, nauka samokontroli! Początkowo była na zabawki, witanie się z ludźmi i innymi psami, a teraz też na jedzenie w końcu. Do tego dochodzi rozwijanie nosa u Rize, niezbyt go używa, preferuje wzrok i słuch. Mamy, więc różne zabawy węchowe, w tym trudniejsze chowanie się przeze mnie, a przy pomocy Moniki uruchamianie nosa u małej przy poszukiwaniach. Chociaż jak na belga przystało Rize lubi wszystko gryźć i brać do kufy to jest jeszcze kwestia nakręcania jej na rozmaite zabawki, żeby w przyszłości chciała pracować na wszystko i żeby wszystkim chętnie się bawiła. Do tego dołóżmy jej problemy z wyciszaniem i instynkt stróżujący, który się u niej przejawia od początku. A takie detale jak nieciągnięcie na smyczy? Czy to jest tak mało? Czy to jest za mało, aby warto było pisać o tym na blogu? Czy szczyl to jednak tylko sikanie? Gdybym chciała to mogłabym o każdym tym aspekcie pisać oddzielne notki, jednak ja korzystam z porad szkoleniowca i nie zamierzam odbierać mu pracy,  wydaje mi się, że fajnie by było jakby takie notki się pojawiały. Jeżeli macie mniej roboty z maluchami to Wam zazdroszczę, bo ja po dniu spędzonym z moim jestem szczerze zmęczona. Czytając jak prowadzone często są użytkowe szczyle to widzę jedynie ich treningi od malucha, w moim przypadku są to głównie sporty obronne, bo takowe mnie interesują. Nie wiem gdzie miałabym mieć czas, aby jeszcze wprowadzić jej to, musiałabym z czegoś zrezygnować, ale z czego? Co jest mniej ważne od rzucania się na pozoranta? Od początku postawiłam sobie za cel, najpierw wychowanie, a później sport, zobaczymy jak mi to wyjdzie...



wtorek, 16 kwietnia 2019

Miesiąc razem!

Spokojnie, nie będę teraz co miesiąc robić podsumowań, ale pomyślałam, że fajnie by było dla mnie samej móc za rok czy dwa wrócić do tej notki i zobaczyć jak wyglądały nasze początki. Człowiek po jakimś czasie o pewnych rzeczach zapomina, a przecież każdy z nas lubi wspominać. Od czego by tu zacząć? Tak naprawdę ja przez ten czas poznawałam co to jest pies w praktyce i jak wygląda życie z nim. 


Pierwsze co doświadczyłam to klatkowanie, a raczej brak chęci współpracy ze strony Rize. Pierwszy dzień to było wycie i walka, żeby wyjść. Jednak okazało się, że wystarczy porządny ochrzan od innego psa i nagle można siedzieć spokojnie w klatce. Damon najpierw osobiście ją skorygował, a później ja korzystałam z nagrania jego szczeku i jak tylko próbowała mi skomleć natychmiast uruchamiałam. Tak w dwa dni miałam już po jęczącym szczeniaku. Innym tematem jest to, że do dnia dzisiejszego Rize nie potrafi wyciszyć się w klatce, może nie jojczy, ale za to liże kraty, ciągle zmienia miejsce, podgryza kocyk albo kopie w dno klatki. Podobno użytki mają zamontowany on/off już w pakiecie... mój chyba tego cudownego wyłącznika nie dostał. Co gorsza jest strasznie wybredna, więc mogę sobie wsadzić wszelkie kongi, zabawki na żarcie czy gryzaki w nos, bo ona z nich nie będzie korzystać. Po prostu zacznie się tym bawić dodatkowo się nakręcając zamiast się uspokoić. W hodowli była na suszu, u mnie przeszła na dietę  BARF, którą nie przyjęła z wielkim entuzjazmem i do dzisiaj niewątpliwie gardzi jajkiem czy suplementami. Właściwie ten jej słaby apetyt ma swoje plusy, bo nie mam aż tak dużego problemu ze zjadaniem kup, nie szuka też jedzenia na spacerach. Jednak nie ukrywam, że chciałabym, aby ta motywacja na jedzenie była lepsza, może kiedyś to się nieco poprawi. 


Kolejną sprawą jak to przy wszystkich szczylach jest sikanie... nie zdarzyło się wiele wpadek, bo Rize dwa razy nasikała do klatki, poza tym z podkładów korzystać nie musiałam, zresztą z racji jej temperamentu nawet nie zostawiam jej wkładów w klatce, bo zaraz je zniszczy. Szybko nauczyłam ją, że wyjście na siku to sprawa minuty bądź dwóch, a powrót do domu jest bardzo opłacalny. Wyjdę z nią przed dom gdzie mimo iż jest drób i inny zwierzyniec to wysika się elegancko i pędzi do domu. Pędzi, bo w domu dostaje zaraz na wejściu szarpaczek i wielkie pochwały, więc pod tym względem naprawdę nie mam żadnych problemów. 

Nie mam porównania z wieloma szczeniakami, nie poznałam ich w życiu zbyt wielu. Z tego co się dowiedziałam to wszystkie szczyle kochają ludzi mniej lub bardziej, moja Rize należy zdecydowanie do tych baaardziej. Uwielbia ludzi, ale przez to też jest bardzo podatna na nagrodę socjalną, ona wystarczyła, żeby nauczyć ją przywołania. Nawet najlepszy szarpaczek nie jest tyle wart co moja radość kiedy do mnie wróci. To jest coś co mnie bardzo zdumiewa w psach, bo u kotów zupełnie coś takiego nie występuje, dla kota nie ma znaczenia czy jestem zadowolona, czy też nie, nagroda ma być rzeczowa. Pewnie są takie psy, które też chcą mieć namacalną pochwałę, jednak mój belg jest zachwycony, bo i ja jestem. I mimo iż wiele osób mówiło mi o tym - "nie bierz użytka, one nie robią niczego dla ludzi, to maszynki do gryzienia"  to tak na razie  mija mi się to z prawdą... Ale oczywiście, powiecie, że to jeszcze szczyl, więc przekonamy się za parę miesięcy dopiero czy na pewno nagroda socjalna wciąż będzie u niej bardzo wysoko. I nie martwcie się, chociaż Rize jest bardzo delikatnym szczeniakiem, który uwielbia ludzi to gryzienie ma we krwi. Pięknie bawi się wszystkim co się jej zaproponuje (chociaż swoje preferencje ma), szarpie się podnoszona do góry, oklepywana różnymi przedmiotami czy ręką bądź nogą. W końcu belg z linii ringowsko-ipowskich, nie? Należałoby się tego po niej spodziewać, że szarpanie będzie jej żywiołem. Do dzisiaj niestety jak się za bardzo wkręci to atakuje moje nogawki, ale robi to na szczęście coraz rzadziej. I zdecydowanie nie ma naturalnego aportu, zabawkę najchętniej by zabrała, a do tego ma tendencję do podgryzania. 


Ostatni miesiąc bardzo skąpiłam Rize na socjalu, w porównaniu z tym co robiłam z Akirą (kotem) czy fretkami to naprawdę miałam luz. Otóż okazało się, że mój maluch wielu rzeczy się nie boi, więc nie miałam aż takiej potrzeby pokazywania jej wielu różnych rzeczy czy miejsc. Wciąż oczywiście zabieram ją gdzie się da, ale nie jest to tak intensywne jak z innymi moimi zwierzakami. Kiedy wracałyśmy z jej domu macierzystego na siku mogłam stanąć w połowie autostrady i mimo iż obok przejeżdżały tiry to ona bez obaw się załatwiła. Kiedy już się jednak stresuje to pokazuje to w sposób dość nietypowy, zaczyna się drapać bądź podgryzać. W zaawansowanym stresie po prostu mocno dyszy, na początku myślałam, że drapie się, bo przeszkadza jej obroża, a dyszenie jest związane z temperaturą bądź jakąś potrzebą fizjologiczną. Szybko jednak nauczona doświadczeniem po kotach odkryłam, że to są sygnały stresowe, zaczęłam to szanować i zwracać na to uwagę, więc pojawia się tego coraz mniej. Chociaż słyszałam, że belgi z linii użytkowych są bardzo odporne na presję/stres czy gniew przewodnika to mam wrażenie, że zwłaszcza to ostatnie mocno działa na mojego szczyla. Bardzo się cieszy kiedy ja jestem zadowolona, ale i bardzo przeżywa kiedy się denerwuję, sądziłam, że to są cechy przeznaczone bardziej dla borderów... Jakie było moje zdziwienie kiedy Rize po solidnym ochrzanie za ciągnięcie na smyczy w końcu puszczona, bo wykonała dobrze swoje zadanie uciekła w krzaki. Tylko to też wyglądało dziwnie, wydawało się, że czegoś szuka, a nie wyglądała na zestresowaną. Dla mnie to jednak było nietypowe zachowanie i od razu zrozumiałam o co chodzi... Troszeczkę boję się życia z psem, który tak bardzo silnie reaguje na moje emocje, ale zobaczymy jak to się z czasem rozwinie. W stresie też łapczywie zjada smaki z ręki, natomiast niekoniecznie chce się bawić, chociaż w jej naturalnej hierarchii jedzenie jest baaardzo daleko. 

Od początku też była bardzo myślącym szczylem, nie była tzw. wariatem. Chwaląc się (a co!) parę osób zauważyło, że widać po niej, że szare komórki pracują. Sama z siebie siadała przy mnie i czekała na moją inicjatywę, od pierwszych dni to robiła. Kiedy się jej gdzieś chowałam, gdzie było trudno jej przejść bardzo dobrze wybierała te drogę, która była dla niej najlepsza. Szybko się uczy i wyciąga wnioski, miała zapędy do wybijania mi zębów i strasznego ADHD, ale ponieważ wymagam od niej czegoś na każdym spacerze i pokazuję jej, że tylko spokojem można coś uzyskać to nie przeobraża się w dzika. Czy ten miesiąc był pełen bólu, łez, itp? Nie, jestem nią totalnie zachwycona i oczarowana, jest zdecydowanie tym czego najbardziej teraz potrzebuje. Jest też parę innych kwestii, ale chciałabym je raczej omówić w oddzielnych notkach, na razie to tyle :)  

Dziękuję Monice Krawczyk za focenie tej mojej piranii!

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Kociarz z belgiem?

Obiecałam na facebooku, że opiszę jak to się w ogóle stało, że zostałam posiadaczką psa, ale nie byle jakiego psa, bo właśnie belga. Historia jednak jest o wiele banalniejsza niż mogłoby się wydawać, chociaż dość długa i zawiła, ale postaram się ją dość skrócić i sensownie opowiedzieć. Osoby, które mnie trochę lepiej znają wiedzą, że nigdy nie byłam miłośniczką psów, jak miałam 9/10 lat to miałam na chwilę "swojego" psa, była to półroczna suka w typie dobermana, znaleziona przez moją kuzynkę w lesie w noc sylwestrową. Rodzice postanowili, że zostanie, a ja będę się nią zajmować. Dostała imię Saba, dzielnie wychodziłam z nią na spacery, pilnowałam, żeby załatwiała się na zewnątrz, nawet ofiarowałam jej własne pluszaki. Jednak któregoś dnia ktoś postanowił puścić ją na zewnątrz samopas, mieliśmy wtedy koty żyjące samopas i Saba zagryzła mojego ukochanego kociaka - Tytusa. Ból był tak wielki, że od tamtej pory mocno zniechęciłam się do psów i uznałam, że to zdecydowanie nie moja bajka. Możecie myśleć co chcecie, ale jak się jest dzieckiem to troszeczkę emocjonalnie podchodzi się do tematu. Przez wiele lat umacniałam się w przekonaniu, że taki zwierzak niezbyt mi odpowiada, rzucają się na smyczy, liżą twarz, a potem odchody, skaczą po ludziach, nie widziałam w ogóle przyjemności w posiadaniu psa. 
 

Jednak w 2007 roku weszłam na forum o nazwie "SHiR", było ono związane z hodowlą psów czy kotów, które oczywiście wirtualnie się hodowało. Poznałam tam mnóstwo psiarzy, byłam jedną z nielicznych osób, które preferowały koty. Wtedy też dowiedziałam się o rasie border collie i odkryłam, że pies może wyglądać jednak nieco inaczej niż typowy Reksio na smyczy u Pani Grażyny. Dalej jednak nieprzekonana utwierdzałam się w przekonaniu, że kot jest zdecydowanie najlepszy. Mimo wszystko trzy lata później, bo 2010 roku odbierałam z hodowli mojego Haru, pierwszą postacią, która mnie przywitała były duży, czarny i smukły pies. Miał cudowne duże uszy, podłużną kufę i niewinne spojrzenie, a do tego w przeciwieństwie do wszystkich innych psów, które miałam okazję poznać był nienachalny, ale i przyjaźnie nastawiony. Był to YOCHIMU Polaris, pies przez którego po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że jednak chciałabym mieć kiedyś takiego pastucha w domu. Zaczęłam wertować informację, natchniona zarejestrowałam się na forum owczarków belgijskich, a także na forum borderów gdzie mogłam nieco więcej dowiedzieć się jak funkcjonuje pies i dlaczego nie musi być idiotą. Po dwóch latach będąc już w liceum pomyślałam, że zapiszę się na miot belgów, oczywiście wtedy myślałam bardziej o odmianie groenendael. Pilnie się przygotowałam, rozmawiałam sporo z hodowcą, który nakreślał mi co powinnam robić z belgiem, jak powinna wyglądać socjalizacja oraz jak mniej więcej pogodzić to z nauką. Miot jednak nigdy się nie narodził, hodowczyni ostatecznie zamknęła hodowle, a ja uznałam, że to i tak nie był dobry czas. W końcu na jakiś czas zapomniałam o marzeniu związanym z psem i skupiłam się na kotach...


W 2015 roku pojawił się w moim życiu border collie (kurde, prześladują mnie te bordery tyle lat...). Na początku nie miał on dla mnie takiego znaczenia, był po prostu psem mojej przyjaciółki i tyle. Polubiłam go, bo szanował moją przestrzeń kiedy tego potrzebowałam, nie był gwałtowny, ale jednocześnie zawsze potrafił się zachować, widać było, że myśli on, a nie tylko jego właściciel. W jego oczach widziałam to samo co w oczach Haru, zrozumienie i inteligencje. Moje marzenie na nowo się obudziło, ale był to początek moich studiów i uznałam, że znowu, pies raczej w tym okresie pojawić się nie powinien. Jednak Monika bardzo dużo mnie uczyła, w końcu zajmuje się szkoleniem psów na bardzo zaawansowanym poziomie, przez te ostatnie lata miałam okazje nauczyć się tak wiele, że nie mogłam się już lepiej przygotować. W 2017 roku byłam już pewna, że prędzej czy później doprowadzę do tego, że ten belg się pojawi. W końcu zgłębiłam się w ich rodowody, linie, ewentualne problemy. Sporo osób przez te lata gnębiłam, aby wyciągnąć od nich jak największą wiedzę o tej cudownej rasie. Początkiem 2018 znowu zapisałam się na miot, w hodowli Deabei, był to miot eksterierów pracujących. Wtedy wydawało mi się, że to właśnie z takim psem najwyżej mogę sobie poradzić, jednak nie wiedzieć czemu, może ze strachu przed tym, aby oficjalnie w końcu się przyznać do tego, ze chcę psa to wzięłam kolejnego kota. Doszłam w końcu do tego, że w 2020/2021 pojawi się ten pies i kropka... Los jednak chciał inaczej, bo 4 lutego 2019 straciłam Haru, wiedziałam już, że na pewno nie chcę kolejnego kota. Chciałam odpocząć od tych tzw. kocich problemów i zająć się czymś innym. Dzięki dopingowi Moniki w końcu zdecydowałam się, że to w tym roku ten pies się pojawi.



Rize została wybrana bardzo skrupulatnie, wiedziałam, że chcę belga, ale co z tego? Przecież nawet w obrębie jednej rasy jest taka możliwość wyboru. Dowiedziałam się, że w Polsce jeśli chodzi o belgi długowłose mamy same hodowle eksterierów, czyli psów hodowanych z naciskiem na wygląd. Usłyszałam od wielu osób, że mogą mieć one różne problemy, a nawet jak nie będą ich miały to mogą mieć słabe popędy, więc niekoniecznie będą spełniały moje oczekiwania. Bałam się, że dostanę psa, który będzie wolał hasanie po polach niż prace ze mną, a ja byłam już zdeterminowana, że jak biorę psa to chcę z nim robić coś na serio. Znowu linie użytkowe były bardzo demonizowane, miały to być psy betony, które można szarpać, a one i tak niezrażone dalej pracują, które nie przejmują się zbytnio człowiekiem, ale za to dla pracy są gotowe poświęcić wszystko. Przedstawiano mi je jako maszynki do roboty, niektórzy wręcz mówili o nich, że to są nadpsy. Jednak przekonało mnie bardzo to, że nie są tak wrażliwe, są bardzo chętne do wszelkich zajęć, o wiele lepsze mają popędy, są zdecydowanie bardziej stabilne i mają mniejsze skłonności do jakichś obsesyjnych zachowań. Pomyślałam, że po tylu latach przygotowań użytek będzie dobrym wyborem i mimo początkowych obaw jestem na ten moment bardzo zadowolona, dostałam coś innego niż się spodziewałam, ale to opiszę w innej notce :)