poniedziałek, 30 września 2019

O tym jak aport uratował mi życie

Wspominałam kilkukrotnie na blogu, że Rize nie jest psem o naturalnym aporcie. Nim jeszcze pojawiła się w moim życiu marzył mi się właśnie pies, który ten aport jednak będzie posiadać. Z jakiegoś powodu rzucanie piłki to dla mnie ogromny fun i wyobrażałam sobie, że któregoś dnia będę mogła tak spędzać swój czas z pupilem. Kiedy okazało się, że mój belg chętnie leci do zabawki, bierze ją w kufę i ucieka... zaczęłam się zastanawiać jak to ogarnąć...

Świadomie ćwiczyłyśmy aport od końca kwietnia albo może był to początek maja. Próbowałam najpierw na wymianę, ale Rize wychodziła z założenia, że lepsza pewna zabawka w pysku niż taka, którą dopiero trzeba zdobyć. Na jedzenie w ogóle nie było mowy, bo w tym wieku nie miało ono dla niej żadnej wartości. Monika jednak sugerowała, żebym po prostu szarpała się z nią i cofała, jeżeli przyszła to od razu znowu się szarpiemy i tak w kółko. Niestety, ale moja panna wolała rozwalać sobie zabawkę niż chcieć się nią szarpać dalej, więc średnio ją to motywowało. Użyłam wtedy najlepszej metody wychowawczej jaką miałam dla Rize w tym wieku, ucieczka! Kiedy puściłam zabawkę zaczęłam szybko cofać się tak, żeby wyglądało, że uciekam. To motywowało ją, żeby wziąć zabawkę i lecieć w moją stronę. Nie była jednak taka głupia i robiła uniki, żebym chwycić tej zabawki nie mogła. Jak już mi się udało to bardzo energicznie ją za to chwaliłam i cofałam się znowu. Największą zgubą dla mnie było to, że tak bardzo zależało mi na tym aporcie, bo bardzo dużo go ćwiczyłyśmy. Czasami już mi się wydawało, że mamy te namiastkę aportu, a za chwilę znowu wszystko się psuło... Dodatkowo mój belg w tym czasie kradł wszystkie zabawki na grupowych spacerach i próbował drażnić nimi inne psy. To tylko pogarszało sprawę, bo skoro nie ja jedyna posiadam zabawki to po co mi je przynosić? Tym bardziej skoro inne psy ją goniły to już w ogóle osiągała to na czym jej zależało. Wyeliminowałam z jej życia całkiem zabawę zabawkami z innymi psami i zabroniłam całkowicie dotykania zabawek innych niż te, które używałam ja. Niestety, ale i tym samym nie mogłam chodzić na spacery już z psami, których właściciele nie potrafili powstrzymać swoich psów przed zabieraniem zabawek mojemu albo nie mogłam tych zabawek wyciągać w trakcie spaceru. Co w dużej mierze mijało się z celem, bo ja grupowe spacery traktuję jak trening rozproszeń, a nie czas na głupie nawalanie się. 

Przełomowy okazał się być wyjazd nad morze w połowie czerwca. Był to też okres kiedy uczyłam Rize pływania, bo bała się wchodzić głębiej do wody. Zachęcałam ją tak, że sama wchodziłam i żeby nie być całkiem podrapana przez nią brałam zabawkę, którą pozwalałam jej potem odholować na brzeg, oczywiście szłam z nią i trzymałam zabawkę w ręce. Później przypinałam zabawkę do smyczy i zarzucałam, żeby sama weszła trochę do wody, beze mnie. Wtedy od razu jak wracała na brzeg to przejmowałam zabawkę chwaląc ją albo zachęcałam do przyniesienia mi. W końcu tak pokochała pływanie, że już ono samo motywowało ją na tyle, że chciała te zabawkę z wody przynosić mi. I tak samym końcem czerwca miałam aport do wody, mogła pływać godzinę czy dwie i ja mogłam swobodnie rzucać, a ona przynosiła mi dalej. Bałam się jednak bardzo przenieść to na ląd i musiał minąć dopiero kolejny miesiąc, żebym się odważyła. Rize miała już prawie 6,5 miesiąca kiedy postanowiłam rzucać jej na lądzie, okazało się, że niepotrzebnie się bałam, bo to co działało w wodzie, sprawdzało się równie dobrze i poza nią. Początkowo jednak rzucałam tylko tym czym mogłam się z nią poszarpać, aby wzmocnić przynoszenie, czyli wszelkie piłki na sznurku czy ringi. Dopiero na samym końcu wprowadziłam piłki bez sznurka. Dodatkowym problemem przy piłkach ze sznurkiem było to, że Rizuchna chciała sobie memłać sznureczek i absolutnie nie uznawała szarpania się piłką. Jednak w trakcie nauki aportu zaznaczałam jej, że ma mi przynosić zabawkę trzymając ją za piłkę, a nie sznurek i jak się szarpiemy to tylko wtedy jak jest piłka w kufie. Dzisiaj nie muszę jej nawet zwracać na to uwagi, dla niej naturalnym jest, że tak to ma wyglądać, jak przypadkowo chwyci sznurek sama się poprawia. 


Dlaczego jednak tytuł notki jest związany z ratowaniem życia? Już wyjaśniam! Rize jest psem silnie popędowym, popęd pogoni ma najbardziej rozwinięty i tak silny, że czasami nic poza uciekającą rzeczą/zwierzęciem nie miało dla niej znaczenia. Żadne szarpanie, nawet owieczką nie mogło się równać z ucieczką np. kota (żeby było jasne, raz w życiu poleciała mi za kotem, i to tylko kawałek). W momencie kiedy pojawił się aport ja mogłam przekierować jej pogoń na coś za czym gonić naprawdę może. Było jej ciężko wytrzymać kiedy widziała ptaszki, koty czy nawet jak w oddali gdzieś biegł pies. Dlatego musiałam ją zapinać albo odchodzić bardzo daleko, żeby nie ruszyła. W momencie jak mogłam jej zaoferować rzut tak wszystko się skończyło. Dzisiaj możemy przejść koło biegnącego kota, obok może pies gonić za patykiem, odkąd mam aport mogę ją w zasadzie puścić luzem już wszędzie. Nie myślcie oczywiście, że cały czas jej pokazuję piłkę w zamian, nie! Po jakimś czasie ja wycofałam nagrodę np. za bawiącego się psa obok, ale wciąż nagradzam rzutem za kota/sarnę czy inne zwierzę (nie licząc ptaszków, ich już nie nagradzam zabawką). Odkąd Rize może dać upust swoim emocjom właśnie przez dziki bieg to i łatwiej się jej hamować czy kontrolować. Dodam jednak, że nigdy nie rzucam piłki przez 30 minut non stop. Zwykle jest tak, że są 3/4 rzuty i idziemy dalej, potem znowu coś ćwiczymy, czasami jest jeden rzut i tyle. Nigdy nie idę gdzieś po to, żeby jej tylko porzucać. I nagradzam dalej także zwykłymi szarpakami, nie zawsze są to tylko rzuty czy szarpaki z możliwością rzucania, nagradzanie jedzeniem także dalej jest.


Kiedyś wydawało mi się, że nauka aportu zajmie mi masę czasu, że będę się z tym bujać z dobry rok, bałam się, a tutaj okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Pies jest naprawdę zwierzęciem, które chętnie współpracuje i się uczy, nie stawia oporu i nie próbuje naciągać granic jeżeli są one jasne. Teraz gdybym miała wybór i miała brać kolejnego psa to aport nie byłby tutaj żadnym kryterium, bo na spokojnie można go sobie wypracować.

sobota, 21 września 2019

Witamy nastoletni bunt!

O tym, że każdy pies niezależnie od rasy przechodzi tzw. drugi okres lękowy wie chyba każdy kto wychowywał sobie psa od małego szczyla. Ja nie powiem, że u nas to okres lękowy, zdecydowanie poszłabym w stronę nastoletniego buntu. Wszyscy od początku bardzo mnie straszyli, że ten właśnie czas będzie dla mnie najtrudniejszy i kazali się cieszyć tak długo jak tylko się dało małym papisiem. Z wielkim przerażeniem oczekiwałam tego okresu, a trzeba powiedzieć, że u mojej Rize pojawił się on bardzo szybko, bo raptem chwilę po tym jak wybił jej 6 miesiąc...

Zaczęło się to objawiać tym, że nie reagowała na komendę, którą kiedyś bardzo lubiła, a chodziło dokładnie o cofanie. Musiałam ją dość mocno przypiłować, żeby w końcu to zrobiła. To był taki delikatny początek. Potem zaczęły się pojawiać ogromne regresy w kontroli emocji i odpoczywaniu. Mój pies zapomniał na nowo jak się odpoczywa, nawet w klatce potrafiła znowu próbować łapać swój ogon, bo nie potrafiła ogarnąć, że ma nic nie robić. Nie była już maluchem, więc chcąc nie chcąc ochrzaniałam ją za każde takie próby znalezienia sobie zajęcia w klatce. Poza klatką wymyśliłam, że dam jej legowisko, w którym będzie musiała leżeć i ewentualnie obgryzać gryzaki czy lizać konga. Rize jest psem, który bardzo dobrze odnajduje się wtedy kiedy ma jakieś zadanie, potraktowała to jako polecenie i udało mi się na nowo naprostować sprawę odpoczywania w klatce jak i poza nią (chociaż poza klatką to też tylko przez pewien czas). Na nowo pojawiło się jęczenie, bo chce wyjść z klatki, bo chce wyjść z auta, nie mogła się ogarnąć. Jak się pewnie domyślacie i na to jej nie pozwalałam. Najpierw musisz  zrezygnować, aby w końcu to dostać... I tak potrafiłam z 50 razy zamykać i otwierać drzwi od domu bądź od auta. Kolejną sprawą jest to, że chciała się nagle witać z ludźmi na ulicy, już jako 4/5 miesięczny szczyl potrafiła ogarnąć, że ludzie są elementem otoczenia i nawet jak ją kusiło to potrafiła przejść obok. Teraz gdyby nie fakt, że zauważyłam to w porę to by poleciała do kogoś. Myślicie, że teraz bawiłam się w odwracanie uwagi? Nie! Ona doskonale wiedziała, że nie może, ale próbowała sprawdzić czy ja na pewno nie zmieniłam zdania. Dostała wtedy ochrzan i kropka! Jak była maluchem wiadomo, że proponowałam jej coś innego w zamian za skupienie się na mnie, ale teraz kiedy ona już zna zasady to nie ma takiej opcji... 

Poległy mi też dwie rzeczy za które karcę ją najmocniej, a dokładnie chodzi o bieganie za zwierzętami i przeganianie psów. Nim zaczęła się tzw. głuchota wybiórcza wystarczyło, że powiedziałam "ee" i rezygnowała z przepraszającym wzrokiem. Teraz nawet jak krzyknęłam to ona poleciała za kotem/sarną/zającem, a jak za blisko podchodzi jakiś pies, który nie daj bóg jeszcze szczeka to też się chciała rzucić, żeby go pogonić. Ja wiem, że ona wróci zaraz, że daleko nie poleci, wiem też, że dałaby się odwołać, ale nie o to chodzi... ona nie ma prawa w ogóle ruszyć za czymkolwiek! Ktoś kto nigdy nie miał psa z tak silnym temperamentem ten nie może sobie nawet wyobrazić jak z czymś takim walczyć. To nie jest pies z którym można delikatnie się bawić, to pies stworzony do tego, aby właśnie walczyć z człowiekiem, o wielkiej osobowości, która nie chce być tłamszona. Jak mogę jej inaczej pokazać, że coś mi się nie podoba? Trzeba przyznać, że przez cały okres buntu chodziła mi na lince, a wszelkie próby pogoni czy w ogóle ignorowania mnie kończyły się odebraniem jej wolności i wrzuceniem do auta/domu. Jak za bardzo przesadzała to izolowałam ją od siebie, aby w końcu zaczęło do niej docierać, że nie podoba mi się to co robi. Bywały dni kiedy jej ekscytacja naprawdę mnie przerastała, kiedy musiałam ją przygwoździć do ziemi, żeby się uspokoiła, bo inaczej mózg odlatywał i uruchamiało się gryzienie i czyste szaleństwo. Z przerażeniem szłam z nią w teren gdzie wiedziałam, że jest leśna zwierzyna, zwierzęta gospodarskie czy duża ilość ludzi. Wiedziałam jednak, że uciekając od tego nie nauczę jej prawidłowego zachowania, a nawet jak okres buntu by minął to ona miałaby utrwalone głupie zachowania. To był też miesiąc, który bardzo sprawdził mnie w roli właściciela belga. I czasami myślałam, że nie dam rady, że jej temperament to dla mnie za dużo. Jednak jakoś przetrwałyśmy to i dzisiaj znowu mam fajnego podrośniętego szczeniaka. Jak tylko zaczęło się uspokajać to nagle wszystko zaczęło iść jak po maśle. Zaczęła chodzić wyluzowana po lesie, nie ruszyła w pogoń za sarną, potrafiła zrezygnować i patrzeć na uciekające koty, psy na spacerze nawet jak są obok niej są ignorowane, zrobiło się nam obu o wiele lżej i przyjemniej. Teraz widzę, że cały trud nie poszedł na marne i obie możemy zacząć się cieszyć normalnymi spacerami.

Żeby jednak nie było tak smutno to są rzeczy, które nie tylko się nie zmieniły na gorsze, ale nawet się polepszyły. Motywacja i chęć do pracy, to jest coś na bardzo wysokim poziomie u Rize. Nawet jeżeli obok będzie jakaś zwierzyna to ona ją sobie daruje na rzecz pracy ze mną. Chcąc Wam to dobrze zobrazować opowiem co się wydarzyło ostatnio, jak każdego poranka wyszłyśmy na sikupe, zawsze jest to też trening chodzenia po lesie, w końcu wychodzimy na polankę obok lasu, żeby mogła sobie coś pobiegać. Widzę, że jest coś mocno spięta, więc zaoferowałam jej, że coś porobimy, aby spuściła nieco pary wybrałam rzucanie piłką. Akurat jak jej rzuciłam to tuż obok był zając! Biegli razem, ramię w ramię przez około 10 metrów, serce mi zamarło, bo byłam pewna, że poleci za zającem, jednak Rize wzięła piłkę i grzecznie do mnie wróciła. Dla niej praca jest w tym momencie ponad wszystko, niezależnie od warunków, niezależnie od humoru, niezależnie od hormonów, które ją wtedy roznosiły, ona dała radę pracować. Zawsze będę powtarzała, że Rize jest psem idealnym do sportu, cokolwiek bym z nią nie spróbowała to słyszę od trenerów, że to jest świetny pies, ogromny ma potencjał i mogłaby być mistrzem niezależnie od tego co bym chciała robić. Na ostatnim treningu pasienia dostałyśmy zielone światełko do regularnych treningów, w wieku 6,5 miesiąca! Do tego nasz trener powiedział, że moja sucza może zdawać HWT od razu w wieku 12 miesięcy i to tylko dlatego, że wcześniej nie może, bo takie są regulaminy. a jak tylko poćwiczymy zostawanie przy owcach to mogłaby od razu przeskoczyć do IHT 2, ale wiadomo, najpierw trzeba zdać wcześniejsze egzaminy. W rękach doświadczonych sportowców Rize byłaby spełnieniem marzeń, bo można z nią dojść na sam szczyt, ja jednak jestem dopiero początkująca, więc pewnie nie zajdziemy tak daleko, bo ja się dopiero uczę. Przy owcach wręcz przeszkadzam mojemu psu... I jeszcze tak jak wcześniej wspomniałam, przywołanie nam się nie zepsuło, z czego bardzo się cieszę!


Rozumiem teraz, dlaczego tak wiele belgów jest postrzeganych jako kompletnie postrzelone psy, które trudno ogarnąć. Dlaczego tak wiele osób odpuszcza pogoń za zwierzętami, dlaczego tak wiele osób woli chodzić na spacery w ubogie bodźce, dlaczego w końcu tak wiele z nich sypia w kojcach... wiem jak trudno się zdeterminować i walczyć z takim psem. Z psem, który ma tak silne popędy, że niewiele jest w stanie je zatrzymać... Stąd też tak wiele osób używa jednak OE. I jeżeli jesteś osobą, która nie ma użytkowego belga i myśli o nim, chcę Ci powiedzieć, żebyś to sobie dobrze przemyślał. Nie chodzi o to, że to są psy dla wybrańców i sretetete... Chodzi o to, żebyś odpowiedział sobie na pytanie po co Ci ten pies, co chcesz z nim robić i czy masz na tyle silnej woli, żeby walczyć z psem, który nie lubi się poddawać. Ja chcę, żeby Rize poza byciem psem sportowym była także psem do życia, to jest mój nadrzędny cel i nie zrezygnuję z tego, nawet jeżeli będzie musiała się polać moja krew, a ostatnio nawet wyrwany paznokieć!