niedziela, 22 grudnia 2019

Geniusz tkwi w zaburzeniu

Od gimnazjum fascynowała mnie inteligencja i ponadprzeciętne zdolności. Szybko odkryłam takie zaburzenia jak Zespół Aspergera czy tzw. Sawantów. W pierwszym przypadku możemy spotkać się ze specjalnymi zdolnościami, w drugim na pewno je już mamy. O ile w ZA nie mówimy o upośledzeniu intelektualnym, o tyle w przypadku Sawantów tak. Jednak to co je łączy to inna organika mózgu od przeciętnego. Możecie też przeczytać badania, w których udowodniono, że osoby, które mają iloraz inteligencji większy od 140 pkt. mają problemy życiowe bądź na tle psychicznym, większość z nich w jakiś sposób jest zaburzona. Potrafią mieć też kiepską pracę, żadne bądź bardzo marne życie rodzinne i w ogóle nie spełniać się w tym co potrafią robić najlepiej. Będąc nastolatką zastanawiałam się czy u zdrowego człowieka można by spowodować uszkodzenie, które potrafiłoby właśnie uwydatnić pewne zdolności. Nie chcę Was tu zanudzać, faktycznie się da, powstało sporo książek na ten temat, więc zainteresowanym mogę coś polecić. Jednak przechodząc do sedna, wydawać by się mogło, że ponadprzeciętność powinna ułatwiać życie, wysoka inteligencja powinna dawać nam pewność wygranej w życiu. Jednak wcale tak nie jest, niektórzy geniusze nie potrafią zapiąć kurtki, podgrzać mleka, przedstawić się czy opowiedzieć swój dzień. Wielu z nich popełnia samobójstwo, bo nie potrafią odnaleźć się w tej rzeczywistości... 


Któregoś ranka obudziłam się i nagle mnie natchnęło, przecież w psach możemy mówić dokładnie o tym samym. Im pies jest bardziej "prosty" w obsłudze tym lepiej radzi sobie w życiu, nie ma schiz, odnajduje się w każdych warunkach, przeżyje nie mając zajęcia, nie zwariuje, nie będzie mieć zaburzeń behawioralnych, nie będzie się okaleczać. Ma taką mądrość życiową, która każe mu oszczędzać energię, wpasowywać się, czerpać z tego co się ma. Nie mówię tutaj oczywiście o psach, które przecz człowieka są na siłę zamykane, mówię o psach puszczanych luzem bądź mających dość spokojne życie ze swoimi ludźmi. Teraz wyobrażam sobie moją Rize, która staje się tzw. wiejskim burkiem. Wiecie co widzę? Psa, który nie wie co ma ze sobą zrobić, który atakuje wszystko bezsensownie, który nie ma czasu na spanie czy jedzenie, bo zachwyca się wszystkim dookoła bądź po prostu reaguje na wszystko. Widzę psa, który w końcu sam siebie wykończy nie mogąc sobie zupełnie poradzić. I rzecz jasna myślę tutaj o pewnym spektrum, bo to nie jest wcale takie czarno - białe. Są psy, które znajdują się gdzieś po środku bądź są blisko granic, ja akurat myślę, że moja Rize jest na tym końcowym biegunie, gdzie o szaleństwo nie trudno. 


Musicie wiedzieć, że ja też długo niespecjalnie rozumiałam co tak naprawdę oznacza "dobry pies do pracy", jako osoba nie posiadająca psa i jedynie obserwująca je wydawało mi się, że najlepsze psy właśnie nie mają takich wysokich tendencji do zaburzeń. Moja Rize wydaje mi się psem bardzo trudnym w obsłudze,  którego trzeba tak wiele nauczyć. Gdzie ta jej inteligencja skoro ten pies nie rozumie nawet, że ma się położyć? Czemu tak mądra bestia nie potrafi zachowywać się jak zwykły przedstawiciel swojego gatunku? Przecież to taki typ, któremu na każdym kroku trzeba pomagać, mówić co powinna robić, bez tego nie jest w stanie funkcjonować. Kiedy się coś dzieje ona natychmiast czeka co ja powiem, żeby wiedziała co robić, żeby wiedziała jak ma reagować. Ja też po jakimś czasie się już przyzwyczaiłam do tego, że Rize jest jakby częścią mnie, nie jest odrębnym bytem, a przynajmniej tak się nie zachowuje. Mogłabym to porównać do posiadania takiego dajmona jeżeli ktoś z Was jest zorientowany czym one są. Muszę Wam jednak powiedzieć, że ja ją nauczyłam tego, że ona czeka na moją reakcję, było to jednak według mnie konieczne, inaczej robiłaby masę głupot. Pies nie ma tego w pakiecie, musicie mu pokazać, że Wy wiecie lepiej od niego i to co chcecie jest też dobre. Moja księżniczka miała z automatu chęć podążania za człowiekiem, ale resztę trzeba było dopieścić. Od początku mój szkoleniowiec, trenerzy mówili mi, że mam świetnego psa do pracy, że takich psów wcale nie ma dużo. Często słyszę bardzo dużo pozytywnych epitetów rzucanych w jej stronę, i ja naprawdę bardzo długo nie wiedziałam o co im chodzi. Dopiero jak zaczęłam dostrzegać inne psy na treningach zaczęłam coś rozumieć. Zaczęłam widzieć psy, które mają skupienie na np. 7 minut i dalej już idą wąchać trawkę, psy, które w ogóle wolały uciec niż podjąć zadanie, psy, które ignorowały wskazówki swojego przewodnika... Widziałam je też w przerwach, powiedziałabym właśnie o nich "o, no zwykły pies". Moja, gdyby nie była w kennelu leżałaby się telepiąc z emocji i ciężko dysząc, leżałaby tylko dlatego, że jest tego nauczona. Pewnie by jeszcze wyła i jęczała, ale nie zezwalałam nigdy na to. Jednak kiedy przychodziła jej kolej to potrafiła pracować tak długo jak chciałam, w pełnym skupieniu, dokładnie słuchając moich wskazówek, nawet jak krzyknęłam czy warknęłam (przy owcach to wręcz konieczność) to ona jedynie potraktowała to jako korektę. Po skończonym treningu moja pochwała to było najlepsze co mogło ją spotkać, a jeszcze długo po niej patrzyła na mnie czekając na dalszą aprobatę. I chyba zaczyna coś do mnie docierać, z moim psem mogę zrobić co chcę, bo jest jak plastelina, z której  mogę stworzyć dowolną postać. Jednak jest pewna cena, którą się płaci za takiego psa, to trudne początki, żeby temu psu właściwie wytłumaczyć funkcjonowanie świata. I ja jestem pewna, że któregoś dnia moja Rize będzie najcudowniejszym psem do sportu, ale i do życia. Któregoś dnia te problemy, które aktualnie jeszcze mam jak np. ogromne emocje przejdą do historii, bo sobie z tym poradzimy. 


Oczywiście, nikt nie musi się ze mną zgadzać, to tylko moje luźne spostrzeżenie. Dla osób, które od lat uprawiają psie sporty pewnie takie psy to codzienność, Ja jednak  mogę się dzielić swoimi wnioskami na bieżąco, bo to wszystko dopiero we mnie dorasta. Ciekawe czy w przypadku ludzi kiedyś będzie można to zmienić, bo znajdzie się coś co pomoże im odnaleźć się w rzeczywistości...

poniedziałek, 11 listopada 2019

Pies o jednym trybie



Rize jest coraz starsza, jej charakter oraz naturalny potencjał staje się coraz bardziej wyraźny. Jej priorytety są już bardziej klarowne w porównaniu z tym jak była młodsza, powoli staje się już psem, a przestaje być szczeniakiem. Wiadomo, niedojrzałość psychiczna to jedno, na to potrzebny jest czas, ale mogę już sobie nieco wyobrazić co będzie za rok czy dwa.... Nie chcę robić z tej notki poradnika jak żyć z takim psem czy też demonizować użytki, chcę przedstawić jaki jest mój pies. 

Przez pierwsze miesiące jej życia sądziłam, że Rize jest po prostu szczeniakiem i któregoś dnia pewne rzeczy przestaną być takie podniecające, że niektóre zachowania naturalnie zaczną zanikać, a ja przy takim trudzie wychowawczym będę mogła odsapnąć na spacerach. Teraz już wiem, że to są jej cechy osobnicze, niekoniecznie mają związek z wiekiem... Mój belg to po prostu pies stworzony do pracy, ale to nie jest tak, że ona ma wysoką motywację, nie... Ona jest jak maszynka! Dla niej istnieje tylko praca, to jest jedyny cel jej życia, robić coś, robić to dla swojego człowieka! Rize to nie jest pierwszy pies, którego widzę z trybem pracy, ale jest pierwszym psem, który nie ma nic poza tym. Ona mogłaby nie spać, nie jeść, nie pić, nie robić nic poza zadaniem, które ma do wykonania. Robiłaby tak długo aż wycieńczona by padła, bo organizm odmówiłby posłuszeństwa. I robiłaby to z własnej woli, ja nie musiałabym prosić czy zachęcać. Tak naprawdę to pies, którego trzeba ZMUSIĆ do odpoczynku, nie dać jej absolutnie żadnego wyboru, pozbawić jakichkolwiek bodźców, wtedy potrafi się zregenerować. Powiecie, że w sumie co w tym złego? Wielu z Was pewnie marzy o tak wysokiej motywacji, bo musicie się natrudzić, aby pies tak chciał. Dla mnie to jednak nieco przerażający widok jak mój pies się aż trzęsie kiedy zaczynam coś z nią robić. Z jednej strony ta motywacja pomaga mi w życiu, z drugiej powoduje, że mój pies każdego "normalnego" zachowania jest uczony na zasadzie zadania. Ona nie widziała sensu w jedzeniu, w gryzieniu gryzaków, na początku na spacerach sfrustrowana jęczała, bo też nie rozumiała po co są, nie chciała spać, nie chciała spokojnie wylizywać, nie chciała się położyć. Rize w ogóle nie chciała nic co jest takie typowo psie, nie ogarniała bądź dalej nie ogarnia czerpania przyjemności z takich zwykłych rzeczy. Do tego od początku była drażliwa, miałam trudności z czesaniem jej, zakładaniem jej czegoś, w ogóle przytrzymanie jej na chwile, szczególnie na plecach kończyło się szarpaniem, bo nie podobało się jej jak ingerowałam w jej wolność jakkolwiek. 

Żeby było mało do tego wszystkiego dochodzą te emocje... Tutaj mam najwięcej roboty, najpierw nauczenie mojego psa myślenia mimo emocji, a potem nie pozwalanie jej wchodzić na wysokie obroty. Problemem jest to, że Rize wszystko pobudza i bardzo trudno sprowadzić ją na ziemię jeżeli pozwoli się jej popłynąć za tymi emocjami. Z tego powodu nie może bawić się z innymi psami, nie może witać się z ludźmi, nie może witać się ze mną, nie można za długo się z nią szarpać, za długo rzucać piłką czy robić cokolwiek co jest zbyt ekscytujące. Dlaczego? Bo neuronki się przepalają i tracę z nią kontakt, a ona sama nie wie co się dzieje i zaczyna u niej odpalać np. gryzienie mnie. Poza tym jest psem, który szybko może zacząć się nakręcać co później skończy się  obsesją. Nie potrzebuję, żeby mi się zafiksowała na czymś. Co za tym idzie odpoczywa jedynie w klatce, trochę też potrafi w aucie, poza tymi miejscami wyciszenie się graniczy z cudem, chociaż ostatnio dwa razy udało się jej zasnąć mimo iż w klatce jej nie zamknęłam. W jej życiu jest masa samokontroli, nie chodzi o to, żeby pozbawić ją popędów, chodzi o to, żeby zawsze była świadoma tego co robi i nie odpływała, bo emocje wzięły górę. Regularnie trenuję z nią pasienie owiec, myślicie, że takie emocje przy owcach sprzyjają? Absolutnie! Owce się denerwują jak pies jest zbyt gwałtowny i narwany. Rize oczywiście się trzęsła jak tylko miała wejść na pole, co wymyśliłam, żeby to zmienić? Po wyjściu z klatki kładłam się na nią i czekałam aż przestanie się telepać. Dopiero wtedy mogła iść dalej, nic innego nie działało. Zawsze pierwsze wejście miałam spalone, bo nie mogła wytrzymać tak ją rozwalało od środka. Dalej są emocje, ale teraz bardzo szybko się przy nich ogarnia, od razu zaczyna myśleć, co ciekawe w pracy zdecydowanie słabiej i rzadziej ją muszę korygować niż w życiu codziennym. W ogóle świetnie sobie radzi przy pracy, zachowuje się wtedy jak dorosły pies, nic nie jest jej straszne, nie potrzebuje przerw nawet jeżeli widzę, że już jest za dużo to według niej możemy iść dalej. Moja trenerka od owiec powiedziała ostatnio, że to pies, którego można wziąć do prawdziwego stada od 50-80 sztuk owiec i zaangażować ją do pracy na cały dzień, bo dałaby radę z powodzeniem. A przerasta ją czekanie w samochodzie aż wysiądzie, bo nie wie co ma ze sobą zrobić, bo przecież tak bardzo chce już wyjść i coś robić....

Taki pies to marzenie dla każdego kto ma ambicje na poziomie mistrzostw świata. Ona nigdy nie odmówi pracy i może pracować tak długo jak ktoś ma wyobraźnie, ona się nie zawaha, tak długo jak coś od niej chcesz to ona będzie to robić. Jak to owczarek uczy się błyskawicznie, chętnie podąża za wskazówkami, łatwo się ją koryguje w trakcie szkolenia, jest baaardzo odporna na presję, bez nagrody może pracować długo, zresztą nagrodą może być sama pochwała. Jest bardzo plastyczna, jeżeli chcę, żeby coś robiła to ona będzie to robić. Takie nawet codzienne sytuacje, chciałam ją przygotować do zdjęć jesiennych, więc rzucałam w nią liśćmi, ona sama z siebie już pobita, ale wystarczyło, że ją pochwaliłam w trakcie i nagle stało się to najlepszą zabawą świata. Sama z siebie kocha wodę, ale jeżeli woda leci w jej stronę to jest niezadowolona, wystarczy pochwała i ona zacznie łapać lecącą w jej stronę wodę, zaraz stanie się to przyjemne. Ona nie negocjuje w trakcie nauki, nie próbuje czegoś zmieniać jeżeli doskonale wie o co chodzi, dla pochwały jest gotowa zrobić wszystko. Można ją przekonać do wszystkiego i równie dobrze zrazić. Sama nie radzi sobie ze sobą zupełnie, bez mojej pomocy byłaby chodzącym chaosem niebezpiecznym dla siebie i innych. Jej trzeba bardzo pomagać, bo jej emocje są silniejsze od jej faktycznych potrzeb. Witanie się z innymi ludźmi z jednej strony jest ekscytujące, a z drugiej stresujące, bo w trakcie zaczyna CS'ować. Sama z siebie nie potrafiłaby zrezygnować z tego witania się, trzeba było jej pokazać, że nie musi, a nawet nie powinna tego robić. Ma też zapędy do obrony zasobów, co też od początku muszę jej hamować, bo zdecydowanie nie jest typem, który lubi się dzielić, a przy okazji chętnie by maltretowała równych sobie. Nawet swojego wujka Damona potrafi cichaczem odsunąć od rzeki jak jest w trakcie picia.... Jednak ja natychmiast to koryguję jak tylko widzę, że próbuje coś takiego zrobić. 

Dzięki temu wszystkiemu mam psa, który w wieku 9 miesięcy może chodzić praktycznie wszędzie luzem, bo reaguje natychmiast na każde moje słowo, udało mi się wygrać z jej instynktem łowieckim i poradzi sobie nawet jak sarna przebiegnie jej drogę. Ale z drugiej strony ciągle mam ją na oku i sprawdzam czy się czymś przypadkowo nie pobudziła i co z tym pobudzeniem zrobi. Nauczyła się, ze jak ją coś za bardzo kusi to wraca natychmiast do mnie, coś sobie pojęczy, ale tak jej jest łatwiej sobie poradzić. Nauczyła się, że to ja jej pomagam radzić sobie kiedy emocje są za duże ponieważ to ja przejmuję kontrolę nad sytuacją. Wiedziałam, że pierwszy pies w życiu to zawsze jest wyzwanie, bo człowiek się dopiero uczy, ale nie sądziłam, że los postawi przede mną psa, który byłby wyzwaniem i dla doświadczonych....

piątek, 1 listopada 2019

Jak wyciszyć maliniaka? Cz.1

Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu bardzo mało się mówi o tym, że użytkowe belgi jednak mają problem z wyłączaniem się, odpoczywaniem, wyciszaniem. Wszyscy mówią, że to trudna rasa, że nie powinni jej brać początkujący, problemem jest to, że nikt nie mówi na czym ta trudność polega. Osobiście uważam, że właśnie brak wbudowanego offa i bardzo niski próg pobudzenia, a do tego ogromna potrzeba gryzienia powoduje, że ten pies nie tylko staje się uciążliwy, ale także niebezpieczny. Jestem szczerze zszokowana jak na belgowych grupach dyskryminuje się używanie kennela, jak niektórzy woleli robić pięć razy remont mieszkania zamiast zamknąć psa w klatce, a ostatecznie jak sporo tych psów żyje jednak w kojcach. Niektórzy po paru miesiącach decydują się na klatkę, brawo dla nich, że zauważyli problem, powodzenia z nauką u paromiesięcznego szczyla, który już został nauczony trybu - robić - robić - robić! 


Wiecie co jest podstawą wychowania maliniaka? Wcale nie treningi codzienne, wcale nie skakanie po drzewach, nie gryzienie pozoranta, ale właśnie nauczenie tego psa, że jest czas na aktywność i czas na odpoczynek. Wydaje się być proste? Ale niestety takie nie jest... Uwierzcie, nauczenie mojego psa niebiegania za kotami czy sarnami zajęło mi dwa miesiące. Nauczenie jej odpoczynku to niekończący się proces. Mogłabym dzisiaj z nią jechać na zawody pasterskie, a nie mogę jej zostawić niezmęczoną na godzinę poza klatką. I oczywiście, są belgi, które ten wyłącznik mają, pomijam fakt, że najczęściej to nie są psy z linii czystko użytkowej, ale są i takie, które potrafią się wyciszać same z siebie mimo użytkowości. Mogę im tylko szczerze pozazdrościć, ale z tego co widzę zdecydowana większość ma jednak z tym problem. Widzicie, to są psy, które zostały wyhodowane do tego, aby jednak czymś się zajmować. Czymś mam na myśli pracę umysłową, często skomplikowaną, ale jeżeli tego nie mają to i inne rzeczy też wydają się być spoko. Musicie wiedzieć, że energia rodzi energie, im więcej będziecie swojemu belgowi rzucać piłki tym więcej będzie jej chciał, im więcej będziecie z nim skakać tym więcej będzie chciał, zaczniecie z nim biegać, jeździć na rowerze, cokolwiek sobie wymyślicie to macie prostą drogę do stworzenia potworka. Wiecie o co tak naprawdę chodzi? Wcale nie o to, żeby psa wymordować tak, żeby padł, bo on się zaraz zregeneruje i będzie chciał więcej. Chodzi o to, żeby dostarczyć mu to czego potrzebuje, a młody pies wcale nie potrzebuje padać na pysk, i tyle. Jeżeli niezbyt rozumiecie o co chodzi w treningach, pracy umysłowej i zmęczeniu fizycznym to skontaktujcie się z dobrym szkoleniowcem. Patrząc na to co ludzie określają mianem treningu jednak sporo osób nie rozumie co to tak naprawdę jest i do czego ma zmierzać. 

Przyznaję się bez bicia, że sama musiałam się sporo nauczyć i naprawdę dobrze zrozumieć jak działa mój pies, aby zacząć ją wyciszać. Bywało trudno, popełniałam wiele błędów i bywało, że ocierałam się o fiksację u mojego psa, jednak w porę reagowałam. Gdy ją przywiozłam miała 7 tygodni, i pamiętam słowa Moniki, że przez pierwszy miesiąc szczeniaki głównie śpią... Taaa, normalne pewnie śpią, u mojej to była walka o to spanie. Pamiętam, że miałam klatkę taką gdzieś 107x90x67, coś koło tego. I problem, bo ona może w tak dużej klatce skakać, biegać, rozpędzać się, co gorsza miała jeszcze kocyk w środku i nawet pokusiłam się o zabawkę do dziamgania. W końcu po jednym dniu jak zrozumiałam, że coś jest nie halo to dostała klatkę o połowę mniejszą, jeszcze dobry tydzień walczyłam, żeby mogła mieć kocyki w środku, bo jakoś nie chciałam, żeby leżała na łysej klatce, ale w końcu skończyła z łysą klatką przykrytą kocykami. Na początku przykrywałam tak, żeby nie mogła nawet szparki dostrzec, bo jak tylko cokolwiek widziała to natychmiast się uruchamiała. Potem stopniowo odsłaniałam, ale to naprawdę trochę trwało... Największym problemem było to, że ona nie chciała gryźć niczego, chciała to sobie podrzucać i się tym bawić. Siedziałam wtedy nad nią i tym gryzakiem i korygowałam ją tak długo aż zrozumiała, że nic poza spokojnym gryzieniem nie wchodzi w grę. Nie mogłam odchodzić jak dostawała gryzak w klatce, bo jak tylko wyszłam to było dzikie szaleństwo. Do dzisiaj pamiętam te cudowne poranki jak mój pies lizał kratę w klatce, bo tak mocno umierał z nudów. Nie mówiąc już o próbach łapania własnego ogona, gryzieniu łapy czy kopaniu w dno klatki. Pierwsze noce były dla mnie koszmarne, bo nie dość, że człowiek co 3-4h wstawał, żeby ją wysikać to jeszcze bez przerwy się tłukła w tej metalowej klatce. Mogłabym ją wywalić i mogłaby spać w innym pomieszczeniu, ale wtedy nie mogłabym korygować jej zachowania i dalej by szalała. Jak już zrobiła się starsza i zrozumiała, że poza spokojnym gryzieniem gryzaków nie może robić nic w tej klatce to zaczęło się nerwowe dyszenie. O matko jak ja tego nienawidziłam, jak się we mnie gotowało. Zakładałam słuchawki na uszy i ignorowałam to, to był dla mnie najgorszy etap. W końcu jednak przestała się stresować, zrozumiała do czego służy klatka i dzisiaj sama jak czuje zmęczenie to do niej zmierza i zasypia. Aktualnie śpi w klatce materiałowej, ja mam za płytki sen na metalową...


Zauważyłam, że świetnie wycisza ją lizanie, więc próbowałam jej podawać konga, ale jej słaba determinacja w wylizywaniu jedzenia powodowała, że krótko się nim interesowała. Z czasem zdesperowana zaczęłam napełniać go jogurtem i to zaczęło ją powoli bardziej zachęcać. Dzisiaj już często wrzucam po prostu mielone mięso, a ona chętnie wylizuje. Mam też miskę spowalniającą, która świetnie się sprawdza, bo znowu musi wylizywać, chociaż nie jest łapczywa w jedzeniu, ale fajnie to uspokaja. Koło 8 miesiąca zaczęłam jej dawać piłki do napełniania jedzeniem, bo wcześniej by się nimi bawiła, ale teraz już rozumie, że głównym celem jest wydobycie żarcia. Z piłkami jednak nie zostawiam jej samej jak z kongiem czy gryzakiem w tej chwili. Dodatkowo wprowadziłam legowisko poza klatką, to miejsce gdzie ma konsumować to co ode mnie dostanie, to też miejsce na którym ma przebywać jeżeli ja się przemieszczam w pokoju i chcę coś robić. Uczy ją to tego, że nie musi, a nawet nie powinna pchać się do wszystkiego co ja próbuję zrobić. Dużo ludzi uważa, że zabawy węchowe wyciszają, akurat mojego psa pobudzają. Mnóstwo zabaw węchowych mamy, bo Rize uwielbia węszyć, ale nigdy nie traktuję tego jako sposobu na wyciszenie. Możecie jednak próbować z matami węchowymi, grami edukacyjnymi, wrzuceniem jedzenia do zwiniętego koca, do kartonu pełnego rolek papieru, możecie też chować zabawki czy ćwiczyć patyczki węchowe, które używa się w obi. Nie bawię się już zabawkami w domu, na początku chciałam jak z nią ćwiczyłam czy budowałam motywację na żarcie to były, ale aktualnie wycofałam zabawę całkowicie i to daje lepsze rezultaty. Czasami zabawki są formą rekwizytów jak przy nauce wrzucania zabawek do misek, do nauki trzymania czegoś w kufie, ale nie bawimy się nimi. 

To jednak, że pies potrafi się już wyciszyć w klatce czy domu w dużej mierze zawdzięcza się temu co robi się z tym psem na zewnątrz. Jednak o tym skrobnę kolejną notkę, dlaczego tak bardzo poprawiło nam się w domu w momencie gdy zmieniłam to co robimy na zewnątrz. Dodatkowo polecam kanał pewnego szkoleniowca, który mówi o tym jakie są faktycznie psy z linii użytkowej, o czym w Polsce jakoś się milczy... 

*użyłam w tytule określenie maliniak, dlatego że w Polsce zdecydowana większość psów z linii użytkowej to właśnie odmiana malinois

niedziela, 13 października 2019

Gryzenie czy pasienie?

Kupiłam Rize z myślą o sportach ringowych, dokładnie to mondioring mnie najbardziej zafascynował, ale też i najbliżej pozorantów tej dyscypliny miałam. Kupiłam psa z typowej linii gryzącej gdzie rodzice, dziadkowie i pradziadkowe jak nie robili IGP to ring francuski bądź mondio, część przodków pracowała też w służbach. Dostałam szczeniaka z największym potencjałem do tego sportu, wydawało mi się, że to będzie moja dziedzina w której obie się będziemy realizować. 

Pojechałam na pierwszy trening do Marcina Gawrona, chociaż Racibórz mam około 200km od mojego domu to okazało się, że cała trasa w jedną stronę to i tak 4h czasu, ale takie absurdy w Polsce dość często są spotykane. Rize miała wtedy 4 miesiące, więc była totalnym dzieciakiem, a ja chciałam dowiedzieć się jak mam z nią pracować, aby w przyszłości móc się realizować w tym bardzo angażującym sporcie. Państwo Gawron poświecili nam cały dzień, aby wszystko wytłumaczyć, oćwiczyć z moim psem, a nawet pokazać swojego wyszkolonego i drugiego w trakcie nauki. Był to trening w bardzo sympatycznej atmosferze, prawie jak spotkanie rodzinne, zdecydowanie będę to bardzo ciepło wspominać. Usłyszałam, że z posłuszeństwem sobie sama poradzę w domu, ale do pozoranta powinnam jeździć 2x w tygodniu. I chociaż muszę przyznać, że w porównaniu z pozorantami z IGP ceny tutaj nie powalają to jednak fakt spędzenia 8h w ciągu jednego dnia w aucie wydawał mi się trudny do zrealizowania. Powiem Wam, że jestem dość upartą osobą, która dąży do celu za wszelką cenę, więc jakbym bardzo chciała to pewnie jakoś bym ten czas wygospodarowała. Chyba jednak najbardziej zmartwiło mnie to, że ja tego sportu po prostu "nie czułam". Na swój sposób dalej mi imponuje i uważam, że jest to dziedzina, która sprawdza psa pod każdym względem, a przez swoją nieprzewidywalność jest pełna emocji. Jednak kiedy wyszłam nie pomyślałam sobie, że nie mogę się doczekać kiedy spróbujemy znowu... Takie uczucie pojawiło mi się po treningu pasienia, kiedy pojechałam pierwszy raz z moim własnym psem, aby sprawdzić czy ma instynkt. Gdyby nie miała to pewnie poszłabym w mondio, ale jednak, ma ten instynkt i to tak dobry, że aż żal byłoby go zmarnować... 







Postanowiłam jednak nie skreślać tak szybko gryzienia, w końcu mój pies był do tego celu wyhodowany. Pojechałam na trening IGP prowadzony przez Michała Wiśniewskiego. To gryzienie zdecydowanie różniło się od tego, które jest przy ringu. Tutaj głównym celem było pobudzenie agresji u mojego psa, nie chodziło o sam popęd łupu. Muszę powiedzieć, że na swój sposób przeraziło mnie to do jak wysokich obrotów został podniesiony mój pies. I wtedy pomyślałam, że akurat IGP to zdecydowanie nie jest sport dla mnie. Staram się uczyć Rize, że w życiu warto zachować równowagę i nie jarać się tak, żeby stracić kontakt z rzeczywistością. Została jednak pochwalona, że naprawdę do takiego sportu się nadaje, co nie zdziwiło mnie wcale, ale mnie samej chyba do końca to nie odpowiada. I nie chcę tutaj nikogo krytykować, każdy sport jest wymagający, każdy wymaga pracy i każdy team, który coś robi zasługuje na wielki szacun. Ja bym jednak chciała pracować z moim psem na mniejszym pobudzeniu. Zapytacie czemu wzięłam takiego psa skoro nie interesują mnie sporty tego typu. Bo po prostu taki pies pasuje mi w życiu codziennym, bo wbrew temu co wiele osób myśli, żeby robić inne sporty na poważnie potrzebny jest pies o wysokich popędach. Żeby pies dawał z siebie wszystko, a nawet więcej potrzebuje być odpowiednio zmotywowany i musi chcieć pracować. I nie jest wcale tak, że przez to Rize jest niespełnionym czy sfrustrowanym belgiem. Po prostu realizujemy się na innych polach i to jej zdecydowanie wystarcza. Dla takiego psa najważniejsze to po prostu coś w życiu robić, robić coś co wymaga pracy umysłowej, ale wiadomo, zmęczenie fizyczne też się przydaje. 








Uznałam, że zdecydowanie postawię na pasterstwo, w drugiej kolejności na pracę węchową, którą mój pies wprost uwielbia. W życiu skupiam się też nieco na sztuczkach, które są pomocne, ale też rozwijają mojego psa i urozmaicają codzienne zajęcia. Żałuję, że w Polsce użytkowe belgi nie pasą, jak się okazuje wcale nie z powodu braku instynktu czy też ryzyka, że zaczną gryźć owce. Po prostu kieruje się je zwykle w sporty gryzące. Gdybym miała jeszcze raz wybierać psa bądź w przyszłości będę to i tak pewnie postawię na taką linię z jakiej już psa mam. Może jeżeli finanse pozwolą uderzę gdzieś dalej, gdzie połączenie ringu i pasterstwa nie jest takim szokiem (Francja przykładowo). Założyłam sobie też, że jeżeli kiedyś dojdę z Rize np. z pasterstwem do IHT3 to wrócę do mondio i może potraktuję go poważniej. Bo mówiąc szczerze nie dam rady finansowo, ani czasowo robić dwóch sportów tak angażujących na równym poziomie. 

Dziękuję za zdjęcia Monice Krawczyk,  jak zwykle niezawodna!

piątek, 4 października 2019

Working - użytek - pies?

Założyłam tego bloga z dwóch powodów, po pierwsze chciałam pokazać, że nie tylko odmiana malinois jest tą użytkową czy pracującą, a po drugie, bo chciałam trochę zobrazować jak wygląda życie z psem, który jest z linii czystko użytkowej. Wydawało mi się i dalej mam takie odczucia, że jest bardzo mało informacji w internecie o tym czym tak naprawdę są psy tego typu i jak wygląda z nimi życie, a nie tylko sport.


Nawet nie wiem od czego zacząć, bo tyle tego jest. Zacznę może od samiutkiego początku, pierwszą sprawą u mojej Rize był brak wyłącznika. To można było zaobserwować już od samego początku. Niby po większej ilości wrażeń szła spać, ale tylko w aucie/klatce. Moim błędem było to, że dałam jej po przyjeździe kilka zabawek do kennela i do tego chciałam ją wpakować do tego, który miał jej służyć w dorosłym życiu. Mój krokiet zamiast iść spać to bawił się zabawkami w najlepsze, nawet jeżeli była zmęczona to chociażby na leżąco potrafiła kopać sobie zabawki. Po dwóch/trzech dniach jej zabrałam i zostawiłam tylko koc do spania, a klatkę zdecydowanie zmniejszyłam, docelowa miała na nią poczekać jeszcze parę miesięcy. Niestety, ale i koc okazał się fajnym zajęciem, pies dalej nie spał, bo bawił się kocem. Zabrałam jej posłanie, miała łysą klatkę, dalej był jednak problem...Rize zaczynała lizać kraty, kopać w dno klatki, gonić własny ogon. Dalej nie chciała po prostu pójść spać, co mogłam zrobić? Zaczęłam zakrywać klatkę tak, żeby nie było najmniejszej szpary, zamykałam ją w pokoju, żeby jak najmniej bodźców do niej dociera i to okazało się być kluczem do powolnego sukcesu. Bardzo problematyczne było to, że nie była i dalej nie jest głodomorem. Wszelkie kongi czy gryzaki zamieniała od razu w zabawki. Nie chciała ich żuć tylko sobie podrzucała, do dzisiaj próbuje, ale jak tylko zaczyna to dostaje ochrzan, jak była małym paputem to nie mogłam jej tak opierniczać. Moja damulka ma dzisiaj 8 miesięcy i dalej nie odpoczywa poza klatką, bo dalej nie potrafi. Czasami uda mi się po spacerze/treningu zmusić ją do tego, aby zasnęła koło moich nóg, ale muszę wyeliminować wszystko co mogłaby wziąć do paszczy. Nawet okruszek na podłodze musi zniknąć, kiedy nie ma już naprawdę nic, a ja ignoruję ją tak mocno jak tylko się da to potrafi pójść spać. Ma też legowisko od niedawna na którym "zmuszam" ją do gryzienia gryzaków bądź wylizywania konga. Wie, że tylko w tym miejscu może to robić, nie daję jej wyboru, a jak zaczyna kombinować i "przypadkowo" zrzuca coś z legowiska to po prostu jej zabieram. Ostatnio dużo czytałam o tym jak ludzie potępiają klatkę, że jest ok o ile jest otwarta. Zrobiło mi się przykro, że mój pies jest tak izolowany. Postanowiłam zrobić eksperyment. Dałam Rize godzien czasu na całkowity luz w domu, zabrałam tylko to co mogłaby ewentualnie zamienić w zabawkę i zaczęłam ją ignorować. Jak zaczynała chwytać swój ogon to jej tylko zwracałam uwagę, poza tym totalna olewka. Pomijam fakt, że mój pies i tak nie chciał ode mnie odejść, jak odeszła to i tak za chwilę wracała sprawdzić czy na pewno się nie ruszyłam... Po godzinie czasu z frustracji weszła do klatki i zaczęła jęczeć. Ona nie jest w stanie po prostu ogarnąć, że można nic nie robić. Najnormalniej w świecie zaczęła się już męczyć, a mnie samej już zaczynało się robić jej szkoda, bo widziałam, że zaczyna mieć już dość. Dopiero jak ją zamknęłam w klatce to zasnęła i wywaliła się na grzbiecie łapami do góry, w końcu mogła się odprężyć. Myślisz, że moja Rize to taki odrębny przypadek? Że jak Ty weźmiesz użytka to na pewno będzie inaczej? Jeżeli żyjesz w takim przekonaniu to polecam przeczytać pewien artykuł - tutaj

Dużo ludzi myśli, że jak weźmie użytka to będzie mieć mistrza świata, w końcu po to bierze się takiego psa, aby coś robić, robić i robić. Jednak weź pod uwagę, że sporty czy treningi to tylko pewien element Waszego przyszłego życia, to mały odsetek tego czasu, który będziesz spędzał z psem. Cała reszta to normalne i zwykłe życie. Na początku u małego paputka wielu rzeczy nie widać, dopiero z czasem jak przyglądam się temu co było to zaczynam rozumieć. Kiedy bierzesz takiego psa to jesteś przekonany, że na pewno będzie się on szarpał jak wariat wszystkim i ciągle, już od początku. Byłam zaskoczona, że moja Rize w wielu sytuacjach wypluwała zabawkę, a jeżeli już chciała to musiała być to owca/sztuczne futerko. Nie rozumiałam na początku dlaczego tak się dzieje, ale teraz już wiem. Mój belg po prostu w pewnych sytuacjach jak np. grupowy spacer był tak przeładowany emocjami, że nie był w stanie już się bawić. Jej układ neuronalny nie wytrzymywał, wyłączała myślenie, bo nie była w stanie ogarnąć zupełnie tego co się dzieje, było za dużo bodźców. Na szczęście wtedy chociaż nie wiedziałam o co dokładnie chodzi to jeżeli widziałam, że tak się dzieje to odchodziłam z nią na tyle daleko od tego co ją rozprasza, żeby w końcu zechciała się bawić. Kiedy już się rozładowała na zabawce to wracałyśmy do tych bodźców. Dopiero od 6 miesiąca życia moja Rize bawi się każdą zabawką, którą jej zaproponuję niezależnie od tego jak intensywne bodźce do niej docierają. Długo jednak pracowałam nad tym, aby motywowała się nie tylko na futro i żeby nie wyłączała się kiedy tak dużo się dzieje, a skupiała się na mnie. Kiedy masz psa, który podnieca się nawet chodzeniem po schodach to musisz zaczynać rozumieć jak on reaguje na środowisko, musisz znaleźć klucz do tego, aby się nie wyłączał i nie jechał na samych popędach. Musisz wiedzieć, że nawet mrówki potrafią zainteresować Twojego psa i go naładować, spadający liść, ptaszki, wszystko. I wiesz, że musisz to wszystko kontrolować? Jak tylko zauważysz, że Twój pies coś namierzył musisz zareagować nim on postanowi coś z tym zrobić. Ja po spacerze z Rize byłam zawsze wykończona, musiałam być tak mocno skupiona, że jeżeli akurat robiłyśmy dłuższy wypad to po 4h bez odpoczynku ja już po prostu nie mogłam. Bo ja musiałam coś zauważyć nim zrobił to mój pies, a jeżeli ona była pierwsza to musiałam zareagować nim ona uzna, że jest gotowa do działania. Jak już widzę, że się mocno zaniuchuje to zwracam jej uwagę, jak widzę, że uszy zaczyna stawiać w pewien charakterystyczny sposób to już powoli sprowadzam ją na ziemię. Myślicie, że przesadzam? Nie, ani trochę... jeżeli ktoś sobie zlekceważy to biada mu, biada. Nawet w aucie, bo mój pies jeździ na tylnych siedzeniach zwracam uwagę czy się na coś nie wgapia. Nie pozwalam jej obserwować aut, wpatrywać się w zwierzęta czy inne poruszające się obiekty. To właśnie pierwsze pół roku z moją Rize było dość wykańczające, zwracałam wtedy uwagę na dosłownie wszystko, żeby zareagować odpowiednio wcześnie. Dzisiaj mogę ją puścić luzem już prawie w każdych warunkach, nie boję się, że za czymś pobiegnie czy do kogoś podejdzie. Wiem, że jeżeli coś ją za bardzo interesuje to wróci do mnie sobie pojęczeć, ale nie ulegnie pokusie. Mogę ją zabrać do kawiarni gdzie będzie potrafiła się położyć, mogę ją puścić luzem w parku gdzie obok bawią się dzieci, nawet w lesie mimo instynktu łowieckiego wiem, że będzie trzymała się ścieżki i nie będzie szukała potencjalnej ofiary. I chociaż wciąż te emocje nią szarpią (no heloł, ma dopiero 8 miesięcy) to jest przeze mnie kontrolowana i reaguje na każde moje słowo.


Czy wiesz, że z użytkiem nie da się wszystkiego zrobić pozytywnie? Wiesz, że awersja jest potrzebna, szczególnie kiedy mocno się pobudzają? Kiedy mój pies aż się telepie z emocji to myślisz, że wystarczy zrobić parę kółeczek, porzucać zabawką i będzie ok? Ile ludzi to tyle metod, ja głównie działam głosem, bo mój pies jest wrażliwy na mój gniew i złe spojrzenie. Przez okres tzw. młodzieńczego buntu była dość głucha na moje głosowe korekty, wtedy często pozbawiałam ją wolności na spacerach bądź po prostu odbierałam jej te wyjścia. Jednak jak już jej przeszło to jest nadzwyczaj miękkim psem i nie potrzebuje dużo upomnień, ani też mocnych, aby zaprzestać pewnych zachowań. Muszę jednak zaznaczyć, że jest bardzo miękka wobec mnie i moich korekt zachowań, natomiast jako pies jest bardzo pewna siebie i tylko fakt, że posiada tzw. will to please powoduje, że mogę tak łatwo pozbyć się niechcianych zachowań.

Czy wiesz, że minie sporo czasu nim Twój użytek będzie mógł z Tobą iść na rodzinnego grilla? Bo bardzo prawdopodobne, że wszystko co się będzie tam działo będzie go pobudzać. Czy wiesz, że możliwe, iż Twoje dzieci nie będą mogły mieć swobodnego dostępu do psa, bo może być dla nich niebezpieczny? I nie chodzi mi o agresję, z miłości może je staranować. Moja Rize do dzisiaj nie może witać się z ludźmi, jest to dla niej zbyt podniecające, więc jej na to nie pozwalam. Niezależnie od tego czy chodzi o moją rodzinę, trenerów czy obcych ludzi, nikt nie może. Musisz mieć też świadomość, że większość tych psów może mieć obronę swojego właściciela. Niestety nie unikniesz na spacerach podbiegających psów, które akurat Twój może potraktować jako zagrożenie, podobnie ma się z nietypowymi ludźmi. Jeżeli nie chcesz mieć psa ciągle w kagańcu i na smyczy i za to trzeba się zabrać. Moja Rize miała 5 miesięcy kiedy pierwszy raz przegoniła psa, który leciał w naszą stronę szczekając...

I ostatnia sprawa, najłatwiejsza do zepsucia i przez, którą życie z takim psem staje się prawdziwym koszmarem. Chodzi o zmęczenie psa, jeżeli Twoim głównym celem jest wymęczenie psa to serio, nie bierz użytka! Ja sama długo to przeżywałam, nie fundowałam jej tyle atrakcji, żeby padła, bo wiedziałam, że to głupota i tylko pogorszyłabym sytuację, ale mnie to stresowało. Jeżeli od rana do wieczora chcesz coś robić z psem i cieszysz się, że on chce to już oboje macie problem. Na początku szczeniak faktycznie szybko będzie padał, a Ty będziesz usatysfakcjonowany, że spełniłeś swojego belga. Problem pojawia się później kiedy to po 15 minutowej drzemce Twój pies jest zregenerowany i gotowy do działania chociaż wcześniej miał 5 godzin atrakcji. Ty jednak zamiast odesłać psa do klatki to idziesz mu znaleźć nowe zajęcie. Oto przepis na powstanie potworka... Dzień mojej Rize wygląda zwykle tak, że wstajemy rano, idziemy na tzw. sikupę do lasu. Wybieram las, bo pracuję nad jej instynktem łowieckim, a poza tym po prostu mieszkam przy lesie. To jest od 30-50 minut, zależy jak nam tam zejdzie. To czas kiedy mój psychol ma się załatwić, coś sobie poniuchać, troszeczkę ćwiczymy i wracamy do domu. Jak było mało intensywnie to robię jej sesję klikerową, jak było dużo to dostaje gryzak, a później do klatki. Popołudniu jedziemy na spacer bądź nad wodę, czasami robię jej spacery pełne treningu, a czasami są takie gdzie Rize ma sobie po prostu pobyć psem. Im więcej robimy kilometrów tym mniej pracujemy na spacerze, staje się on wtedy po prostu czymś w rodzaju relaksu. Później pod wieczór w zależności od tego jak było intensywnie robię jej sesję klikerową bądź ćwiczenia na piłkach, ewentualnie mata węchowa. Staram się wybierać w zależności od tego jaka jest intensywność danego dnia. Czasami jest tak, że rano ma trochę, popołudniu odrobinę zajęcia, a wieczorem jej robię trening. Mam też jeden dzień w tygodniu minimum kiedy Rize nie robi nic, absolutnie nic! Jedyne co może wtedy dostać to gryzaki bądź kong i na tym koniec. Zawsze ten jeden dzień jest dla nas obu męczący, bo ja się męczę, że ona nic nie miała, a ona jednak wciąż uczy się tego, że nie zawsze coś jest. Zdaję sobie sprawę jednak z tego, że ona nie może być w ciągłej gotowości, że zaraz coś będzie. Bardzo mocno jej nakreślam kiedy jest czas na atrakcje, a kiedy na odpoczynek i nie ma zmiłuj.


Najciekawsze jest to, że Rize ma wszystkie te cechy, których ja w psie mieć nie chciałam, ale mało tego, że je ma, ma je tak intensywne, że przerosły moje oczekiwania. Specjalnie chciałam użytkowego belga, bo miałam nadzieję, że trafi mi się twardy pies, który nie będzie reagował na każdą zmianę mojego głosu czy rzucone przekleństwo. Trafiła mi się suka, która wyczuwa moje emocje nawet bez ich ekspresji i co gorsza ciągle próbuje mnie uspokajać, co dodatkowo potrafi podnieść ciśnienie. Chciałam mieć psa, który wykaże odrobinę samodzielności i będzie potrafił zdecydować jeżeli będę od niego tego wymagać bądź mnie nie będzie. Trafił mi się pies, którego irytuje już sam fakt, że z mojej strony nie wychodzą podpowiedzi, a jako maluch potrafiła mnie wtedy gryźć bądź skakać po mnie. Chciałam mieć psa z wyważonym spojrzeniem na świat, a mam takiego, który podnieca się faktem, że na coś udało się wejść np. na pień. Niezbyt opowiadało mi takie bardzo służalcze zachowanie, a mam psa, który próbuje wyprzedzić moje oczekiwania i jeszcze nim będę coś od niej chciała to ona mnie uprzedzi i to wykona. Co czasami powoduje, że na spacerach ciężko mi coś dotknąć, bo jej już się wydaje, że na pewno każę jej to targetować, wyjść na to albo cokolwiek innego. Ogólnie jest psem, który ciągle krzyczy "JA!JA!JA!!! WYBIERZ MNIE, WYBIERZ MNIE, O JEZU!!! CHCE!!! JAAAA!!!" Oczywiście, trzeba dodać, że Rizuchna to wciąż jeszcze dzieciak i ma siano w głowie, tak naprawdę w okolicy 2 roku życia będę miała już coś stabilniejszego, póki co wciąż jest podrośniętym szczylem, który bardzo stara się hamować swoje popędy, ale jeszcze jej to nie wychodzi idealnie. Zwykle jestem wyrozumiała, ale jednak pokazuje od początku gdzie jest jasna granica. Teraz kiedy już to mam, to zupełnie nie żałuję, że ją wybrałam, myślę, że jest cudownym psem z ogromnym potencjałem, ale czasami na swój sposób potrafi być przerażająca. Są ludzie, którzy lubią mieć "porąbane psy", cieszy ich jak pies się ekscytuje tak samo jak oni. Bo belga naprawdę trudno nazwać inaczej, to jakie są potrafi przerosnąć niejednego człowieka, ich możliwości napędzane emocjami są trudne do opowiedzenia, to trzeba zobaczyć.

Mam nadzieję, że ten tekst nieco rozjaśnił jak może wyglądać życie z takim psem, czego można się spodziewać i czy na pewno chcecie mieć coś takiego w domu. Wygrywanie zawodów i to 201% dawania z siebie na treningu jest na pewno świetną sprawą, ale trzeba samemu przemyśleć co jest dla kogo najważniejsze. Wcale nie jest powiedziane, że jak się weźmie eksteriera po pracujących rodzicach to na pewno nic z niego nie będzie, a jeszcze przecież istnieją versy, czyli mieszanka linii pracującej z wystawową. Powodzenia życzę jednak każdemu kto się na użytka zdecyduje!

Nie wszystkie użytkowe belgi takie są, dodam, że jednak należy się liczyć z tym, że taki może się trafić!

poniedziałek, 30 września 2019

O tym jak aport uratował mi życie

Wspominałam kilkukrotnie na blogu, że Rize nie jest psem o naturalnym aporcie. Nim jeszcze pojawiła się w moim życiu marzył mi się właśnie pies, który ten aport jednak będzie posiadać. Z jakiegoś powodu rzucanie piłki to dla mnie ogromny fun i wyobrażałam sobie, że któregoś dnia będę mogła tak spędzać swój czas z pupilem. Kiedy okazało się, że mój belg chętnie leci do zabawki, bierze ją w kufę i ucieka... zaczęłam się zastanawiać jak to ogarnąć...

Świadomie ćwiczyłyśmy aport od końca kwietnia albo może był to początek maja. Próbowałam najpierw na wymianę, ale Rize wychodziła z założenia, że lepsza pewna zabawka w pysku niż taka, którą dopiero trzeba zdobyć. Na jedzenie w ogóle nie było mowy, bo w tym wieku nie miało ono dla niej żadnej wartości. Monika jednak sugerowała, żebym po prostu szarpała się z nią i cofała, jeżeli przyszła to od razu znowu się szarpiemy i tak w kółko. Niestety, ale moja panna wolała rozwalać sobie zabawkę niż chcieć się nią szarpać dalej, więc średnio ją to motywowało. Użyłam wtedy najlepszej metody wychowawczej jaką miałam dla Rize w tym wieku, ucieczka! Kiedy puściłam zabawkę zaczęłam szybko cofać się tak, żeby wyglądało, że uciekam. To motywowało ją, żeby wziąć zabawkę i lecieć w moją stronę. Nie była jednak taka głupia i robiła uniki, żebym chwycić tej zabawki nie mogła. Jak już mi się udało to bardzo energicznie ją za to chwaliłam i cofałam się znowu. Największą zgubą dla mnie było to, że tak bardzo zależało mi na tym aporcie, bo bardzo dużo go ćwiczyłyśmy. Czasami już mi się wydawało, że mamy te namiastkę aportu, a za chwilę znowu wszystko się psuło... Dodatkowo mój belg w tym czasie kradł wszystkie zabawki na grupowych spacerach i próbował drażnić nimi inne psy. To tylko pogarszało sprawę, bo skoro nie ja jedyna posiadam zabawki to po co mi je przynosić? Tym bardziej skoro inne psy ją goniły to już w ogóle osiągała to na czym jej zależało. Wyeliminowałam z jej życia całkiem zabawę zabawkami z innymi psami i zabroniłam całkowicie dotykania zabawek innych niż te, które używałam ja. Niestety, ale i tym samym nie mogłam chodzić na spacery już z psami, których właściciele nie potrafili powstrzymać swoich psów przed zabieraniem zabawek mojemu albo nie mogłam tych zabawek wyciągać w trakcie spaceru. Co w dużej mierze mijało się z celem, bo ja grupowe spacery traktuję jak trening rozproszeń, a nie czas na głupie nawalanie się. 

Przełomowy okazał się być wyjazd nad morze w połowie czerwca. Był to też okres kiedy uczyłam Rize pływania, bo bała się wchodzić głębiej do wody. Zachęcałam ją tak, że sama wchodziłam i żeby nie być całkiem podrapana przez nią brałam zabawkę, którą pozwalałam jej potem odholować na brzeg, oczywiście szłam z nią i trzymałam zabawkę w ręce. Później przypinałam zabawkę do smyczy i zarzucałam, żeby sama weszła trochę do wody, beze mnie. Wtedy od razu jak wracała na brzeg to przejmowałam zabawkę chwaląc ją albo zachęcałam do przyniesienia mi. W końcu tak pokochała pływanie, że już ono samo motywowało ją na tyle, że chciała te zabawkę z wody przynosić mi. I tak samym końcem czerwca miałam aport do wody, mogła pływać godzinę czy dwie i ja mogłam swobodnie rzucać, a ona przynosiła mi dalej. Bałam się jednak bardzo przenieść to na ląd i musiał minąć dopiero kolejny miesiąc, żebym się odważyła. Rize miała już prawie 6,5 miesiąca kiedy postanowiłam rzucać jej na lądzie, okazało się, że niepotrzebnie się bałam, bo to co działało w wodzie, sprawdzało się równie dobrze i poza nią. Początkowo jednak rzucałam tylko tym czym mogłam się z nią poszarpać, aby wzmocnić przynoszenie, czyli wszelkie piłki na sznurku czy ringi. Dopiero na samym końcu wprowadziłam piłki bez sznurka. Dodatkowym problemem przy piłkach ze sznurkiem było to, że Rizuchna chciała sobie memłać sznureczek i absolutnie nie uznawała szarpania się piłką. Jednak w trakcie nauki aportu zaznaczałam jej, że ma mi przynosić zabawkę trzymając ją za piłkę, a nie sznurek i jak się szarpiemy to tylko wtedy jak jest piłka w kufie. Dzisiaj nie muszę jej nawet zwracać na to uwagi, dla niej naturalnym jest, że tak to ma wyglądać, jak przypadkowo chwyci sznurek sama się poprawia. 


Dlaczego jednak tytuł notki jest związany z ratowaniem życia? Już wyjaśniam! Rize jest psem silnie popędowym, popęd pogoni ma najbardziej rozwinięty i tak silny, że czasami nic poza uciekającą rzeczą/zwierzęciem nie miało dla niej znaczenia. Żadne szarpanie, nawet owieczką nie mogło się równać z ucieczką np. kota (żeby było jasne, raz w życiu poleciała mi za kotem, i to tylko kawałek). W momencie kiedy pojawił się aport ja mogłam przekierować jej pogoń na coś za czym gonić naprawdę może. Było jej ciężko wytrzymać kiedy widziała ptaszki, koty czy nawet jak w oddali gdzieś biegł pies. Dlatego musiałam ją zapinać albo odchodzić bardzo daleko, żeby nie ruszyła. W momencie jak mogłam jej zaoferować rzut tak wszystko się skończyło. Dzisiaj możemy przejść koło biegnącego kota, obok może pies gonić za patykiem, odkąd mam aport mogę ją w zasadzie puścić luzem już wszędzie. Nie myślcie oczywiście, że cały czas jej pokazuję piłkę w zamian, nie! Po jakimś czasie ja wycofałam nagrodę np. za bawiącego się psa obok, ale wciąż nagradzam rzutem za kota/sarnę czy inne zwierzę (nie licząc ptaszków, ich już nie nagradzam zabawką). Odkąd Rize może dać upust swoim emocjom właśnie przez dziki bieg to i łatwiej się jej hamować czy kontrolować. Dodam jednak, że nigdy nie rzucam piłki przez 30 minut non stop. Zwykle jest tak, że są 3/4 rzuty i idziemy dalej, potem znowu coś ćwiczymy, czasami jest jeden rzut i tyle. Nigdy nie idę gdzieś po to, żeby jej tylko porzucać. I nagradzam dalej także zwykłymi szarpakami, nie zawsze są to tylko rzuty czy szarpaki z możliwością rzucania, nagradzanie jedzeniem także dalej jest.


Kiedyś wydawało mi się, że nauka aportu zajmie mi masę czasu, że będę się z tym bujać z dobry rok, bałam się, a tutaj okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Pies jest naprawdę zwierzęciem, które chętnie współpracuje i się uczy, nie stawia oporu i nie próbuje naciągać granic jeżeli są one jasne. Teraz gdybym miała wybór i miała brać kolejnego psa to aport nie byłby tutaj żadnym kryterium, bo na spokojnie można go sobie wypracować.

sobota, 21 września 2019

Witamy nastoletni bunt!

O tym, że każdy pies niezależnie od rasy przechodzi tzw. drugi okres lękowy wie chyba każdy kto wychowywał sobie psa od małego szczyla. Ja nie powiem, że u nas to okres lękowy, zdecydowanie poszłabym w stronę nastoletniego buntu. Wszyscy od początku bardzo mnie straszyli, że ten właśnie czas będzie dla mnie najtrudniejszy i kazali się cieszyć tak długo jak tylko się dało małym papisiem. Z wielkim przerażeniem oczekiwałam tego okresu, a trzeba powiedzieć, że u mojej Rize pojawił się on bardzo szybko, bo raptem chwilę po tym jak wybił jej 6 miesiąc...

Zaczęło się to objawiać tym, że nie reagowała na komendę, którą kiedyś bardzo lubiła, a chodziło dokładnie o cofanie. Musiałam ją dość mocno przypiłować, żeby w końcu to zrobiła. To był taki delikatny początek. Potem zaczęły się pojawiać ogromne regresy w kontroli emocji i odpoczywaniu. Mój pies zapomniał na nowo jak się odpoczywa, nawet w klatce potrafiła znowu próbować łapać swój ogon, bo nie potrafiła ogarnąć, że ma nic nie robić. Nie była już maluchem, więc chcąc nie chcąc ochrzaniałam ją za każde takie próby znalezienia sobie zajęcia w klatce. Poza klatką wymyśliłam, że dam jej legowisko, w którym będzie musiała leżeć i ewentualnie obgryzać gryzaki czy lizać konga. Rize jest psem, który bardzo dobrze odnajduje się wtedy kiedy ma jakieś zadanie, potraktowała to jako polecenie i udało mi się na nowo naprostować sprawę odpoczywania w klatce jak i poza nią (chociaż poza klatką to też tylko przez pewien czas). Na nowo pojawiło się jęczenie, bo chce wyjść z klatki, bo chce wyjść z auta, nie mogła się ogarnąć. Jak się pewnie domyślacie i na to jej nie pozwalałam. Najpierw musisz  zrezygnować, aby w końcu to dostać... I tak potrafiłam z 50 razy zamykać i otwierać drzwi od domu bądź od auta. Kolejną sprawą jest to, że chciała się nagle witać z ludźmi na ulicy, już jako 4/5 miesięczny szczyl potrafiła ogarnąć, że ludzie są elementem otoczenia i nawet jak ją kusiło to potrafiła przejść obok. Teraz gdyby nie fakt, że zauważyłam to w porę to by poleciała do kogoś. Myślicie, że teraz bawiłam się w odwracanie uwagi? Nie! Ona doskonale wiedziała, że nie może, ale próbowała sprawdzić czy ja na pewno nie zmieniłam zdania. Dostała wtedy ochrzan i kropka! Jak była maluchem wiadomo, że proponowałam jej coś innego w zamian za skupienie się na mnie, ale teraz kiedy ona już zna zasady to nie ma takiej opcji... 

Poległy mi też dwie rzeczy za które karcę ją najmocniej, a dokładnie chodzi o bieganie za zwierzętami i przeganianie psów. Nim zaczęła się tzw. głuchota wybiórcza wystarczyło, że powiedziałam "ee" i rezygnowała z przepraszającym wzrokiem. Teraz nawet jak krzyknęłam to ona poleciała za kotem/sarną/zającem, a jak za blisko podchodzi jakiś pies, który nie daj bóg jeszcze szczeka to też się chciała rzucić, żeby go pogonić. Ja wiem, że ona wróci zaraz, że daleko nie poleci, wiem też, że dałaby się odwołać, ale nie o to chodzi... ona nie ma prawa w ogóle ruszyć za czymkolwiek! Ktoś kto nigdy nie miał psa z tak silnym temperamentem ten nie może sobie nawet wyobrazić jak z czymś takim walczyć. To nie jest pies z którym można delikatnie się bawić, to pies stworzony do tego, aby właśnie walczyć z człowiekiem, o wielkiej osobowości, która nie chce być tłamszona. Jak mogę jej inaczej pokazać, że coś mi się nie podoba? Trzeba przyznać, że przez cały okres buntu chodziła mi na lince, a wszelkie próby pogoni czy w ogóle ignorowania mnie kończyły się odebraniem jej wolności i wrzuceniem do auta/domu. Jak za bardzo przesadzała to izolowałam ją od siebie, aby w końcu zaczęło do niej docierać, że nie podoba mi się to co robi. Bywały dni kiedy jej ekscytacja naprawdę mnie przerastała, kiedy musiałam ją przygwoździć do ziemi, żeby się uspokoiła, bo inaczej mózg odlatywał i uruchamiało się gryzienie i czyste szaleństwo. Z przerażeniem szłam z nią w teren gdzie wiedziałam, że jest leśna zwierzyna, zwierzęta gospodarskie czy duża ilość ludzi. Wiedziałam jednak, że uciekając od tego nie nauczę jej prawidłowego zachowania, a nawet jak okres buntu by minął to ona miałaby utrwalone głupie zachowania. To był też miesiąc, który bardzo sprawdził mnie w roli właściciela belga. I czasami myślałam, że nie dam rady, że jej temperament to dla mnie za dużo. Jednak jakoś przetrwałyśmy to i dzisiaj znowu mam fajnego podrośniętego szczeniaka. Jak tylko zaczęło się uspokajać to nagle wszystko zaczęło iść jak po maśle. Zaczęła chodzić wyluzowana po lesie, nie ruszyła w pogoń za sarną, potrafiła zrezygnować i patrzeć na uciekające koty, psy na spacerze nawet jak są obok niej są ignorowane, zrobiło się nam obu o wiele lżej i przyjemniej. Teraz widzę, że cały trud nie poszedł na marne i obie możemy zacząć się cieszyć normalnymi spacerami.

Żeby jednak nie było tak smutno to są rzeczy, które nie tylko się nie zmieniły na gorsze, ale nawet się polepszyły. Motywacja i chęć do pracy, to jest coś na bardzo wysokim poziomie u Rize. Nawet jeżeli obok będzie jakaś zwierzyna to ona ją sobie daruje na rzecz pracy ze mną. Chcąc Wam to dobrze zobrazować opowiem co się wydarzyło ostatnio, jak każdego poranka wyszłyśmy na sikupe, zawsze jest to też trening chodzenia po lesie, w końcu wychodzimy na polankę obok lasu, żeby mogła sobie coś pobiegać. Widzę, że jest coś mocno spięta, więc zaoferowałam jej, że coś porobimy, aby spuściła nieco pary wybrałam rzucanie piłką. Akurat jak jej rzuciłam to tuż obok był zając! Biegli razem, ramię w ramię przez około 10 metrów, serce mi zamarło, bo byłam pewna, że poleci za zającem, jednak Rize wzięła piłkę i grzecznie do mnie wróciła. Dla niej praca jest w tym momencie ponad wszystko, niezależnie od warunków, niezależnie od humoru, niezależnie od hormonów, które ją wtedy roznosiły, ona dała radę pracować. Zawsze będę powtarzała, że Rize jest psem idealnym do sportu, cokolwiek bym z nią nie spróbowała to słyszę od trenerów, że to jest świetny pies, ogromny ma potencjał i mogłaby być mistrzem niezależnie od tego co bym chciała robić. Na ostatnim treningu pasienia dostałyśmy zielone światełko do regularnych treningów, w wieku 6,5 miesiąca! Do tego nasz trener powiedział, że moja sucza może zdawać HWT od razu w wieku 12 miesięcy i to tylko dlatego, że wcześniej nie może, bo takie są regulaminy. a jak tylko poćwiczymy zostawanie przy owcach to mogłaby od razu przeskoczyć do IHT 2, ale wiadomo, najpierw trzeba zdać wcześniejsze egzaminy. W rękach doświadczonych sportowców Rize byłaby spełnieniem marzeń, bo można z nią dojść na sam szczyt, ja jednak jestem dopiero początkująca, więc pewnie nie zajdziemy tak daleko, bo ja się dopiero uczę. Przy owcach wręcz przeszkadzam mojemu psu... I jeszcze tak jak wcześniej wspomniałam, przywołanie nam się nie zepsuło, z czego bardzo się cieszę!


Rozumiem teraz, dlaczego tak wiele belgów jest postrzeganych jako kompletnie postrzelone psy, które trudno ogarnąć. Dlaczego tak wiele osób odpuszcza pogoń za zwierzętami, dlaczego tak wiele osób woli chodzić na spacery w ubogie bodźce, dlaczego w końcu tak wiele z nich sypia w kojcach... wiem jak trudno się zdeterminować i walczyć z takim psem. Z psem, który ma tak silne popędy, że niewiele jest w stanie je zatrzymać... Stąd też tak wiele osób używa jednak OE. I jeżeli jesteś osobą, która nie ma użytkowego belga i myśli o nim, chcę Ci powiedzieć, żebyś to sobie dobrze przemyślał. Nie chodzi o to, że to są psy dla wybrańców i sretetete... Chodzi o to, żebyś odpowiedział sobie na pytanie po co Ci ten pies, co chcesz z nim robić i czy masz na tyle silnej woli, żeby walczyć z psem, który nie lubi się poddawać. Ja chcę, żeby Rize poza byciem psem sportowym była także psem do życia, to jest mój nadrzędny cel i nie zrezygnuję z tego, nawet jeżeli będzie musiała się polać moja krew, a ostatnio nawet wyrwany paznokieć! 

czwartek, 1 sierpnia 2019

Belg - czy dam sobie radę?

Na facebooku jest parę grup poświęconych owczarkom belgijskim, skupiają się one przede wszystkim na odmianie malinois. Ponieważ moja Rize temperamentem niczym się od nich nie różni, a do tego jest pierwszym w moim życiu psem to pomyślałam, że jako początkująca osoba mogę dość obiektywnie określić jak to jest. Jak zapewne większość osób, które mnie znają bądź czytają tego bloga wie, że przez większość mojego życia zajmowałam się kotami i nie miałam zbyt wiele wspólnego z psim gatunkiem. Mój belg to mój pierwszy pies z którym cokolwiek w życiu robię, wcześniej co najwyżej jakiegoś pogłaskałam i tyle. 


Dużo osób pyta czy taki pies jest dla nich, czy sobie poradzą, czy to może być pierwszy pies. Jestem pewna, że nikt nie może odpowiedzieć na to pytanie, bo samemu trzeba wiedzieć czego od psa się oczekuje i czy to co dostaniemy będzie sprawiało nam przyjemność, czy też nie. Mój mądry szkoleniowiec często mi powtarzał w odniesieniu do borderów, że to co dla jednych jest zaletą dla innych może być wadą. Jestem pewna, że to samo można powiedzieć o belgach. I tutaj z tego co czytam dla wielu osób wychowanie belga to koszmar, dotarcie się, pokazywanie granic, te same początki to prawdziwy horror. Wiele osób mówi o nerwach, wylanych łzach i naprawdę sporym poświęceniu. I faktycznie, dla niektórych to może być bardzo denerwujący okres, bo wychowanie nie jest łatwym procesem. Pies dojrzewa emocjonalnie w okolicy 3/4 roku życia, chociaż wiadomo, że to ten pierwszy rok jest najbardziej kluczowy. Podobno prawdziwy użytek jest prowadzony na OE i kolczatce, bo inaczej się nie da... 


Ja byłam w naprawdę dobrym położeniu, bo po pierwsze przygotowywałam się do posiadania psa od 9 lat, po drugie moja najlepsza przyjaciółka jest świetnym szkoleniowcem i odkąd się znamy ciągle mi opowiadała o tym jak i co powinno się robić w przypadku tego czy tamtego. Uczuliła mnie na co powinnam zwrócić uwagę i jak Rize prowadzić tak, żeby była skoncentrowana na mnie. Pewne rzeczy później też były zaskoczeniem, bo to był też pierwszy belg z którym Monika miała do czynienia. Nie przedłużając jednak przejdźmy do tego co prawdopodobnie może spotkać osobę, która kupiła w swoim życiu pierwszego belga. Po pierwsze gryzienie, to jest coś z czym zetkniecie się od razu. I nie chodzi o takie szczeniaczkowe podgryzanie rąk, one potrafią naprawdę mocno gryźć. Po rękach, nogach, chętnie szarpią ubrania i robią to ciągle. Jak zakładałam Rize obroże, jak ją czesałam, jak ją podnosiłam, głaskałam, cokolwiek nie robiłam to od razu zęby. Wiele razy wspominałam o tym jakie miałam siniaki, nawet zdjęcia wrzucałam. Polecam szybko to przekierować i ukrócić, bo potem może być tylko gorzej. O ile normalny szczeniak z tego wyrośnie to u belga może się to pogłębić. Kolejną sprawą z której ja tak od razu nie zdawałam sobie sprawy, ale spokojnie, wychodzi jak troszeczkę szczeniak podrośnie to ekscytacja, belg jak się podnieca to całym sobą i tak, że otoczenie bądź właściciel może ucierpieć. W moim przypadku cierpiałam ja, bo szybko z Rize stworzyłam silną więź, więc ona nie miała potrzeby wyładowywania się na innych. Kiedy w grę wchodziły wysokie emocje natychmiast uruchamiały się zęby i odłączyło się zasilanie w mózgu. I tak od początku jeżeli nie chcecie mieć torpedy, która traci rozum to polecam wyciszanie, i wymaganie myślenia mimo skrajnych emocji, bo znowu będzie tylko gorzej... Ta nadmierna podnieta minie sama, ale no właśnie, dopiero jak pies gdzieś skończy czwarty rok życia, o ile komuś to nie przeszkadza... I tak miałam belga, który tracił rozum, bo witał się z innym człowiekiem, bo pieski się chciały bawić, bo przeszła po schodach, bo puściłam ze smyczy. Wszystko było takie WOW, że o matko. I dalej tak jest tylko w mniejszym natężeniu. Plusem tego, że im bardziej Rize jest pobudzona, ale nauczona już myślenia w takich emocjach to jest wtedy mocniej skoncentrowana na mnie i jeszcze bardziej chętna do robienia czegoś. Więc może to być zaletą o ile nie pozwolicie psu wyłączyć myślenia i tylko działać, bo stanie się to koszmarem trudnym do ogarnięcia. Gonienie poruszających się obiektów, tutaj plusem jest to, że bordery też mają ten problem, więc Monika od razu pokazała mi jak z tym pracować. Nie uciekajcie od miejsc w których są rowerzyści czy biegacze, a nawet auta. Jeżeli nie nauczycie za szczyla ignorowania to potem dopiero będzie tragedia... Widziałam już filmiki gdzie pies chciał zjeść auta albo rzucił się na biegnące dziecko, potem nie będzie zbyt wielu miejsc gdzie będziecie mogli puścić luzem psa, bo jest kolejny problem. Instynkt łowiecki, skoro w mieście nie puścicie czy na popularnych ścieżkach to w okolicach lasu też nie, bo będą sarenki, zajączki czy lisy, które można pogonić. Moja Rize od 4 miesiąca wykazywała zainteresowanie zwierzyną, dalej jest, ale pracuję nad tym, aby za nią nie biegła. Jak na razie wygląda to całkiem fajnie i mam nadzieję, że będzie się rozwijało tylko w lepszym kierunku. Kolejną sprawą jest stróżowanie, niektórzy się cieszą, że ich belg potrafi chwycić zębami gościa, który za blisko podszedł, ale wierzcie mi, wcale nie jest to fajne... ja sobie szczekanie praktycznie wyeliminowałam, ale np. jak teraz moja Rize jest puszczona luzem w domu to jest całkiem skoncentrowana na mnie, łazi za mną krok w krok i obawiam się, że jako dorosła suka mogłaby zaatakować kogoś kto przekroczyłby granice. Jak się pewnie domyślacie i to zachowanie jej ukrócę. Wiem, że to wygląda słodko jak mały papiś szczeka na ludzi, którzy przychodzą albo jak dumni jesteście, że zaczyna Was bronić, ale nie chcecie chyba zafundować psu dożywotnio kagańca albo nie móc z nim wyjść do ludzi. Nieumiejętność odpoczywania, niektóre belgi mają w pakiecie offa, ale z tego co widzę sporo nie ma. Sama miałam na początku duży problem, bo wydawało mi się, że mój pies miał wystarczająco dużo zajęcia, a jednak nie padł tylko ciągle czekał na więcej. Dopiero z czasem nauczyłam się jak jej faktycznie dawkować, ile naprawdę ona dziennie potrzebuje i ją też nauczyłam realnego odpoczynku w klatce. Jak sobie zrobicie maszynki, które nie potrafią spać to wyobraźcie sobie co będzie jak zachorujecie bądź coś innego się wydarzy co uniemożliwi treningi tfu, tfu! Są też często niedelikatne, hodowane po to, aby pokonywać wszelkie bariery fizyczne potrafią nie tylko gryźć, ale i wpaść na człowieka. W internecie znajdziecie mnóstwo filmów jak malina otwiera drzwi tak, że tynk z sufitu odpada, jak podcina przewodnika na zawodach tak, że ten upada na twarz, a nawet jak się pomylił i ugryzł właścicielkę w pierś, a nie zabawkę. Sama żyję w przekonaniu, że jak moja Rize nie wybije mi zębów to na pewno kiedyś mi coś złamie. Mnie akurat trafił się wyjątkowo myślący szczeniak, więc ona ma hamulce i potrafi szaleć tak, żeby nie rozbić się o ścianę, ale są i takie, które się rozbiją. Nie nauczycie psa delikatności, ale warto go hamować i nie pozwalać na wbieganie w człowieka. Dodatkowo należy pamiętać, że to jest bardzo inteligentna rasa i wykorzystuje każde niedociągnięcia przewodnika. Raz pozwolisz ciągnąć na smyczy, zapamięta i będzie długo próbować jeszcze to robić, pozwolicie zjeść kiełbaskę koło śmietnika, spoko, potem też będzie próbować, jak wziął plastikową butelkę, a Ty nic, nie przejmuj się, weźmie jeszcze ze sto razy, żeby sprawdzić czy na pewno nie pozwalasz na to. 


Jednak dużo zależy od tego jakiego hodowcę wybierzecie, a także rodziców malucha. Sporo belgów, szczególnie właśnie użytkowych ma problemy z agresją, bo niektórzy zaczęli je hodować po to, aby były jeszcze bardziej cięte i niebezpieczne. To wcale nie jest specyfika rasy, ale ponieważ staje się ona coraz popularniejsza to możecie się z tym spotkać. Nie wszystkie belgi są tak socjalne jak moja Rize, więc nie wspominałam o tym, bo wiem, że w wielu przypadkach nawet trzeba socjalizować z ludźmi.  Co mogę powiedzieć więcej? Mój belglut właśnie wszedł w okres dojrzewania i pierwszego buntu, mimo to dalej nie mam z nią większych problemów, o okresie nastoletnim na pewno napiszę odrębną notkę, ale tak sumując wciąż uważam, że praca z Rize to przyjemność. Jeżeli jakieś zachowanie mi się nie podoba to łatwo można je zmienić. Przykładowo, bardzo nie lubię jak moja księżniczka ekscytuje się gdy ktoś ją dotyka, bo jeszcze chwila i zacznie posikiwać pod siebie. Oduczam ją więc takiej reakcji. Jednym z ćwiczeń jest skupienie się na mnie podczas gdy Monika zaczyna ćmokać, słodko mówić i wręcz nachodzić na nią. Jak się domyślacie szczylowi ciężko to ogarnąć, a mimo to ona stara się jak może i nie poddaje się, chociaż bardzo ją kusi, aby ulec takiej zachęcie. Tak duża chęć zadowolenia mnie powoduje, że wszelkie "problemy", które ona mogłaby stwarzać są niczym w porównaniu z tym co oferuje. Były momenty kiedy wątpiłam czy dam radę, bo zwłaszcza jej ekscytacja powodowała, że ja czułam się zagubiona i nie wiedziałam co robić. W końcu odkryłam klucz do jej rozumu w wysokich emocjach i zauważyłam co na nią działa. Dodam, że nie stosuję kolczatki ani OE, ale nie stosuję też samych pozytywnych metod, czasami jednak huczę na Rize, bo pewnych rzeczy nie da się zrobić na samych pozytywach.

poniedziałek, 22 lipca 2019

W końcu to owczarek

Dużo skupiam się w moich wpisach na tym co robimy, co zmieniamy i jakie są tego rezultaty. Rzadko po prostu chwalę się tym jak na dobrego psa po prostu trafiłam. Może nie wspominam o tym tak często, bo staram się na nią patrzeć obiektywnie i nie stracić tego kluczowego okresu, w którym wszystkiego ją uczę, aby w przyszłości nie musieć nic odkręcać. I tak w ostatni czwartek byłam z Rize na pasieniu gdzie mogłam zebrać owoce mojej ciężkiej pracy, ale i zobaczyć naturalny potencjał mojego psa.

Z jakiegoś powodu mało jest owczarków belgijskich użytkowych w pasieniu, są teorie, które mówią o tym, że sporty obronne i pasterskie po prostu się wykluczają. Jednak nasi francuscy sąsiedzi pokazują, że takie połączenie nie tylko może istnieć, ale i świetnie współgra ze sobą. W końcu belg miał być pasterzem i obrońcą, a nie myśliwym! Dużo osób dba o spełnianie się w gryzieniu, ja jednak chciałam mieć sport dodatkowy w którym mój pies będzie musiał hamować to gryzienie i jeszcze zacząć myśleć bez mojego udziału. Rize się świetnie szkoli, łatwo, bo bardzo patrzy na moje sugestie, zgadza się w tym co od niej oczekuję i podąża za moimi wskazówkami, wręcz ich się domaga. Nie jest raczej psem, który wychodzi z własnym pomysłem, dokładnie patrzy i sprawdza czy to jest to o co mi chodzi. To jest bardzo fajne, ale też jak to u mojego belga, bardzo skrajne... Pomyślałam, że pasienie nauczy ją, że czasami jeżeli ja nic nie mówię to ona musi podjąć decyzję sama, nie ma czasu na zastanawianie się, bo owce przemieszczają się tu i teraz. I oczywiście nie jest tak, że ona nie próbuje wymusić na mnie wskazówek i się nie frustruje przy owcach, jednak przez większość czasu ma być samodzielna.

Wracając jednak do ostatniego treningu, wskoczyliśmy na poziom wyżej i zaczęliśmy już wyznaczać granicę, stąd na zdjęciach zobaczycie w mojej ręce butelkę na kiju. Pojawiła się ona, aby wybić ją z rytmu, czyli walnęłam w ziemię, aby ona się odsunęła i zaczęła trochę wolniej biec za owcami. Już po pierwszym razie świetnie zareagowała i zrozumiała o co chodzi. Nie zraziła się ani trochę, ale za to ładnie przystopowała i jeżeli wtykałam kij gdzieś w okolice owiec był to dla niej wyraźny sygnał, że ma się odsunąć. Już po pierwszym wejściu można było jej ściągnąć linkę, bo reagowała na korektę, mimo naprawdę trudnych dla niej warunków (trenerzy myśleli, że jest starsza, więc miała troszeczkę za wysoko na swoje możliwości) to sobie radziła, hamowała emocje jak profesjonalista, zero wokalizacji, "gubienia mózgu", ładne skupienie i pilnowanie owiec, aby trzymały się razem, odklejała je od ogrodzenia, prowadziła też spokojnie. Przy trzecim wejściu już widać było, że jest nieco zmęczona, miała krótkie przerwy, bo większość psów poza Damonem była początkująca, więc miały krótkie wejścia. I tak przy tym ostatnim wszedł jeden z psów serwisowych, aby pomóc z owcami, byłam przekonana, że jak już się pojawił pies to Rize zapomni o całym świecie i nie skupi się, bo piesek przyszedł i ma do niego luźny dostęp... Na szczęście mimo zainteresowania i zmęczenia wróciła do pracy i kontynuowała, byłam pod ogromnym wrażeniem! To w końcu 5,5 miesięczny szczyl, a nie zrezygnowała z pracy ze mną dla psa. W przerwach też już sobie lepiej radziła, patrzyła na owce, inne psy, ale potrafiła leżeć spokojnie i tylko się przyglądać. Co jakiś czas próbowała wstać, ale jak wymagałam od niej, że ma się uspokoić i położyć to dawała radę.

Za miesiąc spróbuję pojechać na kolejny trening, bo w tym wieku częściej jak raz w miesiącu sensu po prostu nie ma. Zobaczymy czy będzie tak samo, czy jeszcze lepiej. Trochę się boję, że zacznie podgryzać owce, ale znowu to z jaką łatwością się ją koryguje powinno pomóc mi to zastopować w porę. Oczywiście do tego jak to najczęściej bywa to ja jestem najsłabszym ogniwem, bo nie ogarniam jeszcze owiec. Wyprzedzają mnie, nie umiem za nimi nadążyć, odwracam się do nich tyłem, masakra... Jak ja ogarnę to będzie dużo lepiej.

Za zdjęcia jak zwykle muszę podziękować Monice, bez niej to bym nic nie miała :)