wtorek, 16 kwietnia 2019

Miesiąc razem!

Spokojnie, nie będę teraz co miesiąc robić podsumowań, ale pomyślałam, że fajnie by było dla mnie samej móc za rok czy dwa wrócić do tej notki i zobaczyć jak wyglądały nasze początki. Człowiek po jakimś czasie o pewnych rzeczach zapomina, a przecież każdy z nas lubi wspominać. Od czego by tu zacząć? Tak naprawdę ja przez ten czas poznawałam co to jest pies w praktyce i jak wygląda życie z nim. 


Pierwsze co doświadczyłam to klatkowanie, a raczej brak chęci współpracy ze strony Rize. Pierwszy dzień to było wycie i walka, żeby wyjść. Jednak okazało się, że wystarczy porządny ochrzan od innego psa i nagle można siedzieć spokojnie w klatce. Damon najpierw osobiście ją skorygował, a później ja korzystałam z nagrania jego szczeku i jak tylko próbowała mi skomleć natychmiast uruchamiałam. Tak w dwa dni miałam już po jęczącym szczeniaku. Innym tematem jest to, że do dnia dzisiejszego Rize nie potrafi wyciszyć się w klatce, może nie jojczy, ale za to liże kraty, ciągle zmienia miejsce, podgryza kocyk albo kopie w dno klatki. Podobno użytki mają zamontowany on/off już w pakiecie... mój chyba tego cudownego wyłącznika nie dostał. Co gorsza jest strasznie wybredna, więc mogę sobie wsadzić wszelkie kongi, zabawki na żarcie czy gryzaki w nos, bo ona z nich nie będzie korzystać. Po prostu zacznie się tym bawić dodatkowo się nakręcając zamiast się uspokoić. W hodowli była na suszu, u mnie przeszła na dietę  BARF, którą nie przyjęła z wielkim entuzjazmem i do dzisiaj niewątpliwie gardzi jajkiem czy suplementami. Właściwie ten jej słaby apetyt ma swoje plusy, bo nie mam aż tak dużego problemu ze zjadaniem kup, nie szuka też jedzenia na spacerach. Jednak nie ukrywam, że chciałabym, aby ta motywacja na jedzenie była lepsza, może kiedyś to się nieco poprawi. 


Kolejną sprawą jak to przy wszystkich szczylach jest sikanie... nie zdarzyło się wiele wpadek, bo Rize dwa razy nasikała do klatki, poza tym z podkładów korzystać nie musiałam, zresztą z racji jej temperamentu nawet nie zostawiam jej wkładów w klatce, bo zaraz je zniszczy. Szybko nauczyłam ją, że wyjście na siku to sprawa minuty bądź dwóch, a powrót do domu jest bardzo opłacalny. Wyjdę z nią przed dom gdzie mimo iż jest drób i inny zwierzyniec to wysika się elegancko i pędzi do domu. Pędzi, bo w domu dostaje zaraz na wejściu szarpaczek i wielkie pochwały, więc pod tym względem naprawdę nie mam żadnych problemów. 

Nie mam porównania z wieloma szczeniakami, nie poznałam ich w życiu zbyt wielu. Z tego co się dowiedziałam to wszystkie szczyle kochają ludzi mniej lub bardziej, moja Rize należy zdecydowanie do tych baaardziej. Uwielbia ludzi, ale przez to też jest bardzo podatna na nagrodę socjalną, ona wystarczyła, żeby nauczyć ją przywołania. Nawet najlepszy szarpaczek nie jest tyle wart co moja radość kiedy do mnie wróci. To jest coś co mnie bardzo zdumiewa w psach, bo u kotów zupełnie coś takiego nie występuje, dla kota nie ma znaczenia czy jestem zadowolona, czy też nie, nagroda ma być rzeczowa. Pewnie są takie psy, które też chcą mieć namacalną pochwałę, jednak mój belg jest zachwycony, bo i ja jestem. I mimo iż wiele osób mówiło mi o tym - "nie bierz użytka, one nie robią niczego dla ludzi, to maszynki do gryzienia"  to tak na razie  mija mi się to z prawdą... Ale oczywiście, powiecie, że to jeszcze szczyl, więc przekonamy się za parę miesięcy dopiero czy na pewno nagroda socjalna wciąż będzie u niej bardzo wysoko. I nie martwcie się, chociaż Rize jest bardzo delikatnym szczeniakiem, który uwielbia ludzi to gryzienie ma we krwi. Pięknie bawi się wszystkim co się jej zaproponuje (chociaż swoje preferencje ma), szarpie się podnoszona do góry, oklepywana różnymi przedmiotami czy ręką bądź nogą. W końcu belg z linii ringowsko-ipowskich, nie? Należałoby się tego po niej spodziewać, że szarpanie będzie jej żywiołem. Do dzisiaj niestety jak się za bardzo wkręci to atakuje moje nogawki, ale robi to na szczęście coraz rzadziej. I zdecydowanie nie ma naturalnego aportu, zabawkę najchętniej by zabrała, a do tego ma tendencję do podgryzania. 


Ostatni miesiąc bardzo skąpiłam Rize na socjalu, w porównaniu z tym co robiłam z Akirą (kotem) czy fretkami to naprawdę miałam luz. Otóż okazało się, że mój maluch wielu rzeczy się nie boi, więc nie miałam aż takiej potrzeby pokazywania jej wielu różnych rzeczy czy miejsc. Wciąż oczywiście zabieram ją gdzie się da, ale nie jest to tak intensywne jak z innymi moimi zwierzakami. Kiedy wracałyśmy z jej domu macierzystego na siku mogłam stanąć w połowie autostrady i mimo iż obok przejeżdżały tiry to ona bez obaw się załatwiła. Kiedy już się jednak stresuje to pokazuje to w sposób dość nietypowy, zaczyna się drapać bądź podgryzać. W zaawansowanym stresie po prostu mocno dyszy, na początku myślałam, że drapie się, bo przeszkadza jej obroża, a dyszenie jest związane z temperaturą bądź jakąś potrzebą fizjologiczną. Szybko jednak nauczona doświadczeniem po kotach odkryłam, że to są sygnały stresowe, zaczęłam to szanować i zwracać na to uwagę, więc pojawia się tego coraz mniej. Chociaż słyszałam, że belgi z linii użytkowych są bardzo odporne na presję/stres czy gniew przewodnika to mam wrażenie, że zwłaszcza to ostatnie mocno działa na mojego szczyla. Bardzo się cieszy kiedy ja jestem zadowolona, ale i bardzo przeżywa kiedy się denerwuję, sądziłam, że to są cechy przeznaczone bardziej dla borderów... Jakie było moje zdziwienie kiedy Rize po solidnym ochrzanie za ciągnięcie na smyczy w końcu puszczona, bo wykonała dobrze swoje zadanie uciekła w krzaki. Tylko to też wyglądało dziwnie, wydawało się, że czegoś szuka, a nie wyglądała na zestresowaną. Dla mnie to jednak było nietypowe zachowanie i od razu zrozumiałam o co chodzi... Troszeczkę boję się życia z psem, który tak bardzo silnie reaguje na moje emocje, ale zobaczymy jak to się z czasem rozwinie. W stresie też łapczywie zjada smaki z ręki, natomiast niekoniecznie chce się bawić, chociaż w jej naturalnej hierarchii jedzenie jest baaardzo daleko. 

Od początku też była bardzo myślącym szczylem, nie była tzw. wariatem. Chwaląc się (a co!) parę osób zauważyło, że widać po niej, że szare komórki pracują. Sama z siebie siadała przy mnie i czekała na moją inicjatywę, od pierwszych dni to robiła. Kiedy się jej gdzieś chowałam, gdzie było trudno jej przejść bardzo dobrze wybierała te drogę, która była dla niej najlepsza. Szybko się uczy i wyciąga wnioski, miała zapędy do wybijania mi zębów i strasznego ADHD, ale ponieważ wymagam od niej czegoś na każdym spacerze i pokazuję jej, że tylko spokojem można coś uzyskać to nie przeobraża się w dzika. Czy ten miesiąc był pełen bólu, łez, itp? Nie, jestem nią totalnie zachwycona i oczarowana, jest zdecydowanie tym czego najbardziej teraz potrzebuje. Jest też parę innych kwestii, ale chciałabym je raczej omówić w oddzielnych notkach, na razie to tyle :)  

Dziękuję Monice Krawczyk za focenie tej mojej piranii!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz